alukes
Opublikowane przez ms

W hostelu było 6 łóżek, 6 zamykanych kartą szafek i jedna wykafelkowana w pomarańczowe kwadraty łazienka. Całkiem zwyczajnie, idealnie do przebywania tylko w godzinach wieczornych – od zdjęcia butów do ich założenia, od zmarzniętego nosa do gorącego prysznica, od snu do pobudki. A potem zaczynały się wyścigi kroków, długie przechadzki po ulicach rozległego dworu Habsburgów i przyległych ogrodach. Rozłożyste drzewa wypinały puste konary, zmarznięte chodniki uwypuklały bladość trawników, na ławkach siedziały dwie panie w kolorowych kurtkach. Starszej daty z zewnątrz, wewnątrz skakał ich duch – w jednej ręce szminka, w drugiej kijek do robienia selfie. W tle dumny Hofburg, szczycący się pięknem od kilku wieków, sfotografowany przez miliony turystów, którym tak miła jest historia Sisi czy wiedeńskie Sachertorte.

Niedaleko podziewa się z lekka luksusowa cukiernia o długich historycznych korzeniach sięgających 1786 roku. Demel zaprasza zapachem gorącej czekolady, słodkich wypieków i prostego acz zjawiskowego dania upodobanego przez samego cesarza. Kaiserschmarren – ciasto naleśnikowe potraktowane na patelni jak jajecznica, zamienia się w puchate kąski podawane z ciepłym sosem śliwkowym. Gdzieniegdzie wyłaniają się wymoczone w rumie rodzynki, całość wieńczy chmurka z cukru pudru. Dla tego przysmaku warto uciszyć oszczędne instynkty – wystarczy z rana usiąść w neobarokowej salce, domówić kawę i w spokoju przeżywać pierwsze chwile dnia. Przyjemność dla ducha sprzyja później miłej lekturze i pobudza zmarznięte ręce do szybkiego zapisywania myśli w wyślizganym bordowym notesie.

Pojawiają się myśli i chęci do działania – rusza lewa noga, prawa wiernie za nią podąża. Czas na sztukę, w Albertinie grupy zatrzymują się przy każdym obrazie Chagalla, którego wizualną treść próbuje wytłumaczyć ciemnowłosa przewodniczka. Z prywatnej kolekcji austriackiego kolekcjonera wyłania się Picasso, Monet czy inni artyści znani z podręczników, głównie zresztą mężczyźni. Sztuka światowa, sztuka męska, sztuka mięsa wyszła spod pędzla Rembrandta w Kunsthistorisches Muzeum. Tamtejsze piękno zachwyca w totalnym sensie – wielkie marmurowe kolumny, sufity skrupulatnie okryte malowidłami, złote wykończenia i sale rozlegle zapełnione znakomitymi obrazami. W każdym pokoju stoi kilka dużych kanap, bladoniebieskie kuszą – usiądź i patrz, nie myśl o zimnie zza okien, siedź i czuj. Piętro niżej czuwają archeologiczne zdobycze z Grecji, Rzymu, Egiptu, zewsząd, gdzie kiedyś dotarła biała ekspedycja. Wielkie sarkofagi, talerze z domieszką masy perłowej, stłuczone i złożone na nowo wazy – za tło służą im wszystkim zdetalizowane komnaty wzbogacone o starannie mistrzowskie malunki. Pod kopułą zrobiono kawiarnię, czerwone kanapy układają się w okrąg. Na nich ludzie z herbatą, kawą, strudlem jabłkowym, winem – czas płynie wartko jak potok. W tych realiach niezwykłe piękno rozlewa się poza gabloty i ramy obrazów – cały budynek jest sztuką nie do ominięcia wzrokiem.

Kolejna stara budowla, ściśle związana z cesarskimi losami – Belweder w swoich tradycyjnych kątach mieści marmurową salę i bogatą kolekcję Klimta. Wielki pocałunek, słoneczniki ze złotymi inkrustacjami, kolorowe polne maki i współcześniejsze dzieła artystów próbujących poradzić sobie z rzeczywistością powojenną przez nieokreślone kształty, symbole, wizualne niejasności. W mieście tak bogatych zbiorów, pięknym uczuciem jest być nimi jakkolwiek zainteresowaną. Z resztą trudno omijać wzrokiem wysokie kamienice, beżowe kościoły, wzięte pod opiekę konserwatora pałace, starannie zachowane pasaże. W operze zaś nie sam wzrok korzysta, atmosfera niezwykłości uwypukla muzyczne doznania. Dwa zmysły łączą się w balecie – wypracowane tysiąckroć ruchy zgrabnie towarzyszą orkiestrze. Napięte mięśnie tancerzy i tancerek przywołują myśl o wieloletnim poświęceniu dla piękna, dla sztuki, dla ludzi, którzy będą je potem witać w swoich doświadczeniach.

Co jeszcze tkwi w przyjazdowym życiu po wiedeńsku? Kolorowe talerze ze światowym jedzeniem, przypadkowo napotkany polski sklep, przechadzki po rozsławionych vintage shopach i małe kanapeczki zjedzone w barze Trześniewski (historię tego miejsca polecam doczytać!). Zapalone na zielono sygnalizatory światła z ludzikami złączonymi przez serce; spójna architektura, komnaty cesarzowej i jej absurdalnie śliczne suknie, drążki zawieszone w jednym z pokojów. Diamentowe gwiazdki-spinki na jednym z portretów i smutek wydzierający się z zasłyszanej w muzeum historii o jej życiu. A przy tym złote wazony, dobra kawa, dużo wydatków i drogie sercu doświadczenia.

3 dni samotnego zwiedzania to czas ze sobą i dla siebie – doskonała szansa zaprzyjaźnienia się z austriackim szaleństwem na punkcie schnitzla, ulicznego ładu i kulturowego bogactwa. Na teraz jednak wystarczy rozpusty, z naszej pary, niech Wiedeń pozostanie tym bogatszym (w teorii).

kawiarnia pod kopułą

mile polski akcent

 architektura nieznająca granic

głowią się wszyscy nad kolorową farbą

 

Poprzedni PostNastępny Post