alukes
Opublikowane przez ms

Siedziałyśmy w pociągu o typowo polskich rysach – choć z czeskimi słówkami, to nie da się pominąć niebieskich siedzeń w przedziałach, wąskich korytarzy i tych plastikowych ubikacji na krańcach wagonów. Dla moich koleżanek przygoda zaczęła się już tutaj, nieznane ułożenie siedzeń przypominało im sceny z Harrego Pottera, nawet lesiste widoki nienajgorzej się z tą wizją komponowały. Nie jechałyśmy do Hogwartu, destynacją był Česky Krumlov – malutkie miasteczko z klasyczną, średniowieczną architekturą wpisaną na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Po sezonie mniej zatłoczone, choć wciąż turystyczne na tyle, że studenckim posiłkiem dnia była zupa lub (w wersji wegetariańskiej) frytki. To, co najtańsze – karmimy oczy

Było nas osiem, stykały się w tym aż cztery kultury, kraje, mentalności. Czego w tej części świata najbardziej brakuje Amerykankom? Celebracji, świętowania, codziennych radostek choćby z przemijających pór roku. W domu czekają na nie długie alejki sklepowe wyłożone lukrowanymi cynamonkami, kolorowe dynie, syropy korzenne, tematyczne i pogodne akcesoria, które giną w koszykach konsumentów. Widzę coś uroczego w chęci korzystania z sezonowości świąt, choć trochę razi w oczy fakt, że wszystko nakręca nieokiełznany pęd konsumpcji. Kup kubek w kształcie wydrążonej dyni, kolejny koc i wielką kawę obarczoną tyloma dodatkami, że sama zapomniała o swojej kawowości. Zaczynam podejrzewać, że nie o to w tym wszystkim chodzi.

Innego dnia spacerując po nieodkrytej jeszcze części Pragi zatrzymałam się parku, by na wpół trafnie bawić się interpretacją tabliczki w obcym języku. Śmieszne słowa plątały się w zgrabnych szykach, które mam w planach kiedyś rozszyfrować. Obok przebiegały dzieci w kolorowych kurtkach, za rogiem mieściła się miejska podstawówka. Matki z szarymi wózkami siedziały na ławkach lub spokojnie dreptały po wybrukowanych ścieżynkach. Ojcowie odbierali pociechy ze szkoły, chłopczyk nieporadnie przemieszczał się na swoim rowerku, inna dziewczynka przebiegała między strumieniami działającej jeszcze fontanny. Spadały liście, zupełnie żółte lub już brązowe – słońce oblało złotem całą okolicę. Powietrze pachniało zmianą w przyrodzie – tuż przed wysypem jesienno-zimowego smogu, przypomniała o sobie woń mokrej gleby i gotowej do rozkładu ściółki miejskiej. Jeszcze można było rozpiąć kurtki, zapomnieć o czapce, przycupnąć na schodkach wielkiej bazyliki, obserwować świat i nie przeklinać deszczu, zimna, śniegu, gołoledzi, mżawki, wiatru i nieskończenie wielu innych nieprzyjemności, które co roku objawiają się w szarym, polskim okresie jesieni. Przewracając jednak kota ogonem lub eksperymentując słowem – czy to, co jest teraz nie ma pięknie wprowadzić w późniejsze odcienie głębokiej ciemności? Te ostatnie ciepłe oddechy powietrza lekką dłonią prowadzą człowieka w objęcia ulic wypełnionych kałużami i konieczności przywdziania grubszego płaszcza. Może rozchodzi się o mocne zacementowanie w pamięci kolorów natury – mocne czerwienie opadających liści pokażą się w pomalowanych ustach, żółte ciepło przejdzie w zupę dyniową, przyćmiona bladość nieba płynnie wskoczy w materiał ciepłych swetrów noszonych podczas spotkań z przyjaciółmi?

Październik to czas zwijania interesu w przyrodzie, pora gromadzić zapasy, zebrać orzeszki, przygotować miłe miejsce do przespania nijakości zbliżających się chwil. Czy ludzie jak wiewiórki próbują skumulować w sobie magazyn dobrej energii i siły? Po godzinach spędzanych na powietrzu, nieważne czy z deszczem, czy nie – z cukru nie jestem, czuję, że jesień to nie jest wcale cynamon ani syrop dyniowy w kawiarnianym kubku wycenionym jak płynny luksus. Widzę ją jako przejście z okresu aktywności do pozornego bezruchu, z ekscytacji do kojącej stagnacji zimy – to ostatnie ciepłe spacery, na które ma się jeszcze chęci i siły. Zresztą wtedy właśnie się je podbiera ze świata, z odbić światła na wysokich kamienicach, z wysuszonych roślinek na polu pod miastem, z zapachu pierwszego jesiennego ogniska na polanie. Potem tylko dochodzą smaczki kapitalizmu – produkty sygnowane jesienią, szał kupowania i wynagradzania sobie trudnych momentów, gdy temperatura była za niska, a jedyną opcją na szarówkę za oknem, mogła być już tylko drzemka. Choć idealizuję to najprawdziwsze z prawdziwszych doświadczenie jesieni (jako naczelna fanatyczka spacerowania, więc brak tu jakichkolwiek śladów obiektywizmu), przeczuwam, że przedmioty nie dyktują charakteru tej pory roku – są wsparciem, ale nie podstawą do jej wytrwania. Jej zimne poranki i ciemne popołudnia kryją w sobie urok przyjemności z pierwszego łyka ciepłej herbaty czy słuchania muzyki podczas spacerów pod żółtym światłem ulicznych latarni. Kolorystyka kontrastuje z tym, co dopiero minęło i wróci za pół roku. Jesień wskazuje palcem na pewien odcień wdzięczności tym ludziom, którzy niemal roztopili się w upałach lata, daje otrzeźwiające ukojenie rześkością. Ta pora sama w sobie ma piękno, trudniejsze do spostrzeżenia na pierwszy rzut oka, ale obecne w każdej kropelce i parasolce, pod którą kryje się człowiek. Na pewno czasem wszystkiego będzie za dużo, wtedy pewnie i ja odpuszczę. Nie będę chciała zakładać grubych skarpet i wciskać je w zabłocone buty – pokonana reklamą usiądę z budyniem o smaku pumpkin spice (korzenna dynia) i obejrzę któryś odcinek któregoś serialu. Któryś raz, zapewne. Jak co roku, kojąca rutyna pomaga, trzyma w ryzach, daje energię. Nie ma czego jeszcze przezimować, przejesieniujmy więc okres miedzianych kolorów, zbierajmy liście i róbmy zdjęcia podobne do tych z lat poprzednich.

bajkowa, do zapamiętania na długo – jesień!

PS wielkie podziękowania dla Rosalie, która zrobiła mnóstwo pięknych zdjęć | Rosalie, you will probably not read it but IF SO, thanks for the great pictures!

Poprzedni PostNastępny Post