alukes
Opublikowane przez ms

Niedawno poznana, choć wyjątkowo wyjątkowa O poleciła mi jakiś czas temu książkę Patti Smith Pociąg linii M. Przepadłam w tych słowach i powtarzających się motywach czarnej kawy wypijanej w pobliskiej kawiarni, podróżach po świecie, uroczo przyziemnych opisach miłości, fotografiach przyziemnych rzeczy, wokół których kobieta tworzy całą otoczkę historii. Krzesło, rozpadające się drewniane kule, berlińskie ZOO sprzed trzech dekad, jakiś zgoła normalny krajobraz. A wszystkiemu przewodzi przewijająca się co rusz sentencja, że pisać o niczym wcale nie jest tak łatwo. I ja się z tym zgadzam bez oporów, sama nie wiedząc, co akurat przeleję w słowa.

Poczytuję jej teksty i ołówkiem zaznaczam fragmenty, które idealnie trafiły do mojego wnętrza, tak jakby przepisała je ze strzępków moich myśli. Przeplatam odczytane przemyślenia i stany z moimi odczuciami, których czasem nie umiem wyrazić. Chwyta mnie ta doniosłość za serce, zachwycam się. Tropem Patti zamawiam w niedzielny poranek wielki kubek czarnej kawy i śniadanie w jednej z żoliborskich śniadaniowni (nie są to może razowe grzanki, ale i ja nie jestem Patti). Czytam, obserwuję, chłonę.

Po kolorowej posadzce przebiega wte i wewte długowłosy pies z parą dwukolorowych oczu – ciekawe, czy widzi świat inaczej. Wybiega i wbiega, daje się głaskać, siada przy stolikach obcych ludzi i zadziornie czeka aż przyjdzie po niego właściciel. Duża rodzina zajmuje miejsce przy stoliku na zewnątrz. Chrupią świeże pieczywko przegryzane jajecznicą aż do chwili, gdy mały chłopiec nieporadnie wzbije się z krzesła i przyjdzie po zwierzę, wołając je do siebie. Zawadiaka-psotnik wraca do rodziny, merdając ogonkiem, być może to rozbrajające słońce pełnej wiosny też nastraja go do wybryków.

Łyk za łykiem rozkoszuję się swobodnymi ruchami gałek, które nieśpiesznie suną po kolejnych stronach. Wreszcie robię coś dla siebie, w tamtym momencie, sama, bez pośpiechu. W prawej dłoni trzymam nienaostrzony ołówek (mam to zmienić od miesiąca) i koślawymi słówkami zapisuję na marginesach uwagi. Co któryś wyrywek tekstu oprawiam w ramkę – to spojrzenie na rzeczywistość gra też we mnie, myślę. Podkreślam, rysuję szlaczki, strzałkami zaznaczam wolne obiegi myśli, co pewnie niektórych przyprawiłoby o silne napady obyczajowego oburzenia. Po książce tak pisać, bez skrupułów, lekką ręką? W niewypowiedzianym skandalu o książkę odpowiadam wymyślonym przeciwnikom:

Czym jest książka, jeśli nie przestrzenią do pobudzenia myślenia? Jak inaczej pobawić się słowem, towarzyszyć osamotnionym linijkom tekstu, które milczą pozostawione na pastwę czytelniczki?

Roztaczam dialog między tym, co napisane a własnym odczytem, lepiej wszak ze zdaniami obcować niż dać się im zakurzyć. Jest więc w tym ołówku dużo empatii i szacunku, pozwalającego na zżycie się z wyczytaną historią. Myślę, że Patti Smith nie patrzyłaby na to zrezygnowana, ja zresztą też dopiero co naprawdę nauczyłam się, że książka jest czymś więcej niż statystyką do pochwał wśród ludzi. Co z tej treści, którą od razu się zapomina? Karty pamięci mózgu nijak mają się z treścią kart książek zapełnionych od a do z. Kiedyś, widząc podkreślone grubym długopisem słówka myślałam o wydarzającej się papierowej tragedii. Chyba wreszcie dotarło do mnie, że piękno lektury nie polega na czytaniu i zapominaniu, a raczej szukaniu własnego sensu w labiryncie słów spisanych przez pokolenia innych autorów. Krzywą linią trafiam nieraz w sedno – w niedzielne poranki, wieczorne lektury z kołdrą zaciągniętą pod nos i zupełnie przypadkiem.

Poprzedni PostNastępny Post