alukes
Opublikowane przez ms

na szare chodniki spada poranna mżawka beznadziei

w odpowiedzi, ochoczo – bo jak – gdzieniegdzie wychyla

rąbka ciepła słońce, jak długie macki tak krótki

moment ewenetalnego oświecenia nadzieją

gdyby ktoś przespał smutny poranek, w ochocie

spojrzał na kontrasty ciemnych chmur i szerokich

przestrzennych łap promieni, by na kolejne godziny

w środku budynku się znaleźć – byłby to człowiek

oszukany

w przerwie zaś od męczącego (o ironio) siedzenia,

zauroczyć się chciał pamiętną iskrą radości,

ze zdziwieniem ujrzałby puszek, spadający

z nieba opad

brak więc chęci, zimno w butach i za kołnierzem,

na wpół biała kurtka i przymarznięte dłonie,

trzymające papierosa – unosi się siwy dym i

czysty obłoczek z płuc, a on bez złudzeń

słucha kolejnych głębokich rozważań o naturze

ludzkiej, świecie, radach zbędnych i niezręcznie

wrzuconych na rozgrzaną dyskusję banałach

i myśli on o tym mieście, gdzie w szybach

ledwo odbijają się ludzie – ich cienie,

zgubione. porzucone w wysokich drapaczach chmur

(czy chcą być drapane?); patrzy na te szare

chodniki, puste butelki nibyprzypadkowo ustawione

jak zagadka – kto? po co? kiedy? drapie się

więc po zaśnieżonej czuprynie, na chwilę

przystaje, a gdy prędko szturchnięty zostanie

przez dostojny garnitur i pośpieszny beret

czerwony, filcowy; pomyśli na koniec:

to miasto jak pogoda niestabilne – rozchwiane

w każdej szerokości, wstęgą sprzeczności oplata

bezchmurne dusze i deszczowych nieszczęśliwców

Poprzedni PostNastępny Post