alukes
Opublikowane przez ms

Wikipedia podpowiada, że według prawa morza i polskiego ustawodawstwa Świna należy do morskich wód wewnętrznych kraju. W Świnoujściu powitalne melodie nuciło się kiedyś na pachnącym wiatrem promie, teraz słychać szum wentylacji, a oczy widzą długi tunel z ciurkiem samochodów – jedź 50 km/h bez popisów. Wraz z chojractwem przychodzi mandat – lepiej wydać na gofra czy kolorowe kwiaty przywiezione ku uciesze innych (za tę kwotę to kilka bukietów?). W mieście bloki i niskie dyskonty, ta jedna stokrotka sprzedająca ser z orzechami włoskimi, sporych rozmiarów Park Zdrojowy, kolorowe parasole latem i szarości polskiego zimna w okresie od grudnia.

Coraz bliżej domu, od dziadków tylko kilometr do granicy, kilometr do biedronki i nastawionej na przyjezdnych stacji benzynowej, zgodnie z motywem morskim wielka biała muszla dumnie reprezentuje korporację koncernu paliwowego. Ponad 7 zł za litr, czym chata bogata. Ist es billig? Dla kogo tanio, ten mieszka u rodziny, nie ma pieniędzy, wydaje dobrze czas spędzony razem. W tym mieście wśród zawodzenia mew czuć ciepło stałości, ludziom mówię, że to mój drugi dom. Sercu bliższy niż Warszawa, o wiele mocniej związany z moją krwią przez coroczne łapanie tam chwil i długich oddechów jodowanego powietrza. Śpi się po tym wyśmienicie, tak jak po rodzinnej nalewce z wiśniami. Niektórzy zjadają utopione w spirytusie owoce, jak wesoło wtedy na duszy.

Świnoujście jest otoczone tłuszczykiem pływającym obok szarych klusek, oblepione makiem lub sezamem na świeżo wypieczonych bułeczkach drożdżowych. Zanurzone w zimnych wodach Bałtyku i gorącej zupie wlanej do talerza aż po sam czubek, podchodź do stołu na paluszkach, w innym wypadku barszcz poleci na jasną podłogę. Jesienią czuć zapach grzybowych kulebiaków, wiosną marcepanowe ciasteczka z migdałowymi uszkami. Rano smażony stosik naleśników, po południu dogrywający sos pieczarkowy lub zupa szparagowa. Na lodówce wycięte zdjęcia rodzinne, kolorowe pocztówki z dalekich wojaży, magnesy i karteczki. Nie samym jedzeniem żyje człowiek – to miasto mogłoby malować swój obraz jak każde inne w Polsce, a jednak tu właśnie przyjemnością jest chodzić na długie spacery wśród sosenek, przekraczać granicę dla niemieckiej chemii (wciąż lepsza niż kiedyś?) czy tysięczny raz oglądać romantyczny symbol Pomorza Zachodniego – wiatrak. Zazwyczaj, z kimś przy boku, z rodziną, by razem trzymać fundamenty z przeszłości i budować nowe historie na bazie tych powtórzonych tysiąckroć.

Babcia i Dziadzio, jak kiedyś już pisałam, pracy się nie boją, a dla rodziny oddać mogą całe serce. Trzymajcie je dla siebie, życie z jednym potrafi miażdżyć – jedno serce na człowieka, norma musi być. Babcia przyjmuje częste telefony z odległych krain, słucha, radzi, empatyzuje, opowiada. Podczas przyjazdu lepi bułeczki choć mocno bolą ją plecy – ktoś raz o nich wspomniał, teraz muszą zostać upieczone, z miłości można wytrzymać ból. Dziadzio robi farsz, cierpliwie gotuje kapustę, dodaje własnoręcznie zbierane grzyby – pewne umiejętności zanikają z pokoleniami. Nie odważyłabym się teraz sama wybrać na grzyby, kto z moich znajomych zna się na grzybiarstwie? Dla świętego spokoju okolicznych szpitali, odpuszczam – na mamę spłynęła ta wiedza. Jej grzybowa jest najlepsza, ale to inna kwestia. Co w rodzinie, to nie zginie – umiem kilka prostych rzeczy, pomogę przy wypełnianiu ciastek “orzeszków” czekoladowym kremem, nie uszyję spódnicy, nie wykrochmalę pościeli, nie będę na tyle zdeterminowana, by całe dnie spędzać na pieleniu ogródka. Nie muszę, po południu Dziadzio zabiera mnie na przejażdżkę autem, od pewnego momentu mam siadać za kółko – ktoś wierzy we mnie bardziej niż ja sama. Łączy nas puszka na czterech kołach, a w życiu dzielimy biologiczną historię, spoglądam na to z czułością. U moich dziadków życie jest już w zupełnie innej dynamice , nie dziwi ta wielka generacyjna przestrzeń. Mimo tego przenikamy ją rozmową, oni mówią historie o starym świecie, ja dopowiem o tym, co teraz staje się rzeczywistością. Gładkie krawędzie sztucznej inteligencji okazują się niemal magiczne – ale przy chęci wiedzy duch zawsze pozostaje młody. Ten sam może właśnie zapraszać sąsiada na ciastko, bez okazji czy wychodzić z koleżankami na miejską kawę i “ploteczki”. Potrafi żyć bez informacyjnego szumu i szanować wszystkich, trzymać się zasad nauczonych jeszcze w szkolnym internacie. Lub opowiadać historie o lubelskiej wsi i pieczonych pierogach wielkości pięści (to jedzenie dla biednych, bo tak się kiedyś właśnie jadło, powtarza Dziadzio). Wypatrywać z okna przyjazdu dzieci, komentować stada dokarmianych ptaków przy furtce – żyć obserwacją, choć oczy czasem nie współpracują.

Nie wiem, czy jest tu morał, czy tylko miłe wspomnienia ze wszystkich przyjazdów do świnoujskiego domu. Może puentą jest ważność rodziny i zaufanie do tego, że każdy przyjazd jest potrzebny dla każdej ze stron? Miłość zaklęta w te pieczone dobroci, które kiedyś będą smakiem nie do odzyskania? Pamięć o bliskości rodzinnych relacji, nawet jeśli młodsze pokolenia toną w obowiązkach, pracy, studiach, życiu, a czas dłuższych przyjazdów do dziadków odpłynął bezpowrotnie. Można się łudzić, że wszyscy spotkamy się kiedyś i jak wtedy pójdziemy na długi spacer lub szybki przelot na sankach w -30 stopniach. Świat się zmienia, ludzie się zmieniają – pozostaje pamięć i zaangażowanie, by dbać o przeszłość i przyszłość. W tym wszystkim najpiękniejsza jest pojawiająca się znikąd, ale niemożliwa do zbycia głęboka potrzeba zanurzenia się w świnoujskiej swobodzie i lekkości. Na tyle mocna, by śnić o przyjeździe w rodzinne strony i wyjść z cięższym, ale szczęśliwym brzuchem. Przez żołądek do serca, to wie przecież każdy.

Co kilka dni biorę telefon i dzwonię do dziadków. Piją kawę i jedzą czeską czekoladę podarowaną ode mnie jakiś czas temu, jakimś sposobem siedzimy razem.

kulebiaki z domowej produkcji, najpiękniejszy smak ciasta drożdżowego

wieczorne gry w rummikuba, czyli historyjki łutu szczęścia

Poprzedni PostNastępny Post