Mam jeszcze w ostatnich rezerwach sił energię, by ubrać w słowa wczorajszy, (przed)halloweenowy wieczór. A było naprawdę sympatycznie – przerażająco różnorodnie, strasznie tłumnie i makabrycznie imprezowo. Horror w diabelnie miłym wykonaniu! Pomysł z kostiumowym dress-codem, jak zwykle, przyniósł same powody do uśmiechu. Po mieszkaniu grasował rasowy złodziej, upiorna panna młoda upijała przybyłe dusze trunkami niemalże bakteriobójczymi. Co ważne – podane były w strzykawkach, gotowe od razu do spożycia! Na taki pomysł wpadła D – czerwonousta czarownica nieświadomie spowodowała tego wieczoru wiele uniesień ducha i stoczeń godności. Poza tym widziałam też duchy – prawdziwe, nie zmyślam! Zza firanek spoglądały gwiazdy sceny muzycznej – Bowie i Mercury jakby dogadywali się ze sobą, szykując wspólny występ. W sferze domysłów to jednak zostawiam… Trzymać należy się jednak upiorności tego spotkania – wszędobylskie świeczki, porozwieszane wydrążone dynie, zjawy wymazane pokaźnie krwawymi śladami (ależ ta brutalność i upiorność atrakcyjna dla człowieka!). Strach się bać…
Zdarzyły się jednak stroje spokojniejsze – wszak interpretacja była dowolna. Plaża? dziewczyna we mgle? Britney? Ach, sama zresztą poszłam śladem swojej miłości do karotenu. Spełnił się więc pomarańczowy sen, ot, jako dynia toczyłam się między zgromadzonymi, pilnując (pilnie!) poziomu przeklętych decybeli, spoglądając na powoli odpadające z gry postacie i gdzieniegdzie potańcując w rytm muzyki. Obyło się więc bez kłopotów, skarg, problemów, incydentów większych – jeszcze byśmy potem kogoś nawiedzali w najgłębszych snach! Co do snów – wczoraj jedzenie chyba wyśniłam! Wypieki cynamonowe, odważna korzenność tarty dyniowej (auć!), kusząca marchewka skryta w babeczkach, duszki z ciasta francuskiego i niemal dekadenckie, fikuśne kanapeczki z hummusem. Co to był za luksus kokoszący się tuż obok kolorowych paczek najróżniejszych przysmaków ze sklepu. Od tej różnorodności głowa mała! Dobiegł już chyba kres pijackich spotkań z samą tylko panią wódką i dzielonymi paczkami chipsów, precelków, chrupek. Choć nadal wszystkie elementy układanki mają swoje miejsce na stole, to te domowe smakołyki równie ponętnie puszczają oko do biesiadujących. Dorastamy wszyscy, zmieniamy się, starzejemy (czy można tak pomrukiwać mając 20 lat?)… Kiedyś to było, a teraz? Teraz nie ma nic – oprócz tych koślawych tańców, papierosów puszczanych z dymem na balkonie, rozmów nieco głębszych i stukotów kieliszków. Nic przenika się więc ze wszystkim, wtłaczając nas w wiecznie niezmienny krąg i to jest dopiero prawdziwie upiorne.