alukes
Opublikowane przez ms

Stoję przed Wami, jak co roku, w kiecce czy innej spódnicy z przylegającego materiału, który opina moją skórę pełną świątecznych lęków. Od lat próbuję je wyciszyć i czas ten spędzić jak najmilej, rodzinnie, z uśmiechem na ustach i w gorączce przygotowań. Tyle jest do zrobienia – pokrojenia, spakowania, zmiecenia, znalezienia i zgubienia. Krzątaniny okruchów świeżo upieczonych ciast mieszają się z dopiero co zbitą, przez przypadek bo jak, bombką – w rozgardiaszu jest coroczny porządek. Obserwuję ten rozciągnięty widoczek, słucham przesyłanych łańcuszkiem whatsappowych ciągów szumów świątecznych przebojów. Wysyłam życzenia, dzwonię (z rzadka, to pokolenie boi się rozmów), spaceruję od rogu do rogu, ukrywam niepokój oczekiwania na wieczór. Ten narodzeniowo-jezusowy, religijny rytuał przeobraził się dla mnie w magię społecznego fenomenu – szansy na spotkanie, biesiadę i rodzinność w jej najczystszej formie. Najmocniej dotyka mnie więc moment, gdy wreszcie poczuję niesfałszowane piękno tych chwil, które z roku na rok mija coraz to prędzej. Mam wrażenie, że cały trud przygotowań, godziny zagniatania ciast, ciachania marchwi, ogórków, bitwy stoczone o majonez, czule lepione babcine i dziadziowe  pierogi i soczyście burgundowy barszcz pichcony przez godziny, nikną tak prędko w linii przemijania wigilijnej nocy i jej następnych dni.

Zasiadamy przy stole odstrojeni, niby rodzina królewska, choć płynie w nas polska, prosta, prze-normalna krew. Tylko tradycja noszenia w Wigilię czerwonych czapek dodaje obrazkowi śmieszności – każda mikołajka siedzi obok mikołaja, wielka zgraja zimowych postaci. Elegancja Francja, elegancja Betlejem, elegancja Szczecin i Świnoujście. Co roku to samo grono, skromne i zaufane – boję się, że kiedyś nastąpi zmiana. Nie chcę by tak było, wszak w stałości widzę urok znanej mi układanki. Odganiam napastliwe negatywne myśli, skupiam się na parującym, brunatnym barszczu z uszkami. Na talerzach przewracają się rozpustne potrawy, ile ich jest? 12? Co za uczta, kto by je tam liczył? Karpie, śledzie w oleju pływające, pstrągi łososiowe smażone przez duet marynarski w długich fartuchach? Kluski z makiem, miodowo-słodziutkie i grzybowo-kapuściane marzenia – pierogi, zasmażki stoją w michach tuż obok uroślinnionych opcji z repertuaru “przypadek wege – co tu dla niej zrobić?”. Sama jednak ciulam te wegańskie pasztety, dumnie prezentujące się obok maminych wegegyrosów, wegekompotu z wegesuszu i wegeopłatków z wegewody i wegemąki. Ach, wygłupiam się – nie trudno jest pozbyć się cierpienia zwierząt z talerza, wystarczy otwartość i cierpliwość. Kto by jeszcze ileś lat temu zamiast karpia z wanny gotów był zjeść selerybę czy inne dziwadełka. Teraz sami widzicie – co innego.

Palą się świeczki – zza kolumny słychać cicho kolędy Krawczyka czy innej Arki Noego, może Margaret zaśpiewa, że coraz bliżej święta (jakby nie wiedziała, że jest z nami właśnie podczas uroczystości… uroczo)? Ręka sięga wtedy po kolejny kawalątek sernika (mama robi najlepszy, bez dwóch zdań), K rozkoszuje się niedoświadczaną na co dzień polskością. Kto mu w tej angielszczyźnie takie ciasto da – polski ser nijak przyjaźni się z brytyjskim cheese. A tata? Myślę, że w kącikach jego oczu – zawsze gotowych do żartu – też widać tęsknotę i spokój, że grudzień spędza w domu. Za wszystkie końce roku poza domem podziwiam go nieustannie, coraz mocniej wraz z biegiem lat. Te różnice, podobieństwa lokalizacyjne – ważne, że teraz wszyscy świąteczny okres przesiadujemy razem. Wspólnie zaczynamy i kończymy biesiadowanie – a na początku pojawia się opłatek na tacce złoconej, życzenia osobiste, szczere, czasem magiczne w swojej prostocie. I łzy. Drgające wargi próbują przekonać się do chociaż półuśmiechu – niepocieszone przegrywają. Szkliste oczy, jakbyśmy mieli więcej się nie zobaczyć i błysk dumy, gdy wspominamy, jak, zadziwiająco lub nie, ważni dla siebie jesteśmy. Nie chowam zaskoczenia, że brak wtedy tandety – lubię tych parę chwil, które w wielu rodzinach przemieniają się w festiwal słowa

nawzajem

Przychodzi też ten moment – prezenty wielgaśnie spakowane w kartoniki, każdy z osobna starannie zawinięty. Podnoszą opadające gałązki rozjaśnionej choinki, wszystkie obok siebie, wśród czyhających z każdego domowego kąta krasnali. Chylące czoła przed swoimi właścicielami, czekają tylko na otwarcie i wielkie święto rozrywanego papieru w kolorowe drzewka czy gwiazdki. Choć to też ekologiczna masakra zasobów, trudno zrezygnować choć raz w roku z tego rytuału rozpusty, przepychu, ochów, achów, zaskoczeń, ciepła. To mama właśnie najbardziej radośnie spogląda na odkrywane kolejne warstwy i pudełeczka prezentów – obserwuje reakcje i spełnienie zalewa jej twarz rumieńcem, gdy dostrzeże radość obdarowywanego. Bardzo mnie to urzeka, ale zanim to wszystko? By podarek mógł dopełnić zadania, trzeba na niego zasłużyć – wierszyk, piosenka, ciekawostka, taniec, pompka? Co wymyślisz w tym roku? Słowa za prezent?

Oto one – proszę i dziękuję, wesołych świąt. Dla nas wszystkich.

Poprzedni PostNastępny Post