Co do wspomnianej już wcześniej gombrowiczowskiej nibyzabawy formą – czy to, aby na pewno taka ot gra? Wydaje mi się, że na wpół literacki przekaz Gombrowicza niesamowicie trafnie dotyka treści międzyludzkiego tworzenia się wzajemnych stosunków, oczekiwań, relacji czy ludzi w ogóle. Czy zanurzony w pierwszym przekonaniu o tkwieniu we śnie, Henryk nie traci powoli kontaktu z przyziemnością wraz z zyskaniem coraz to większej świadomości, że w zasadzie wszystko i wszyscy są dla siebie odniesieniem? Czy ta perspektywa nie napawa go przerażeniem względem tej świadomości właśnie? Niemal paniczne, paranoiczne zachowania uciekają rozsądkowi. W jego miejsce pojawiają się jednak zarzuty wobec własnej rodziny, przyjaciela, otoczenia. Nabierając prawdziwości, gdy tylko się ten lęk uzewnętrzni. Czy trzeba je jednak pokazywać światu, skoro same istnieją pomiędzy ludźmi, plącząc się w nitkach ludzkich sprężeń?
Henryk traci głowę w imię insynuacji, o które podejrzewa innych – wytwarzając je, lub mówiąc trafniej, rodząc je ze swojego wnętrza, tworzy także przestrzeń na ich prawdziwą realizację. Obawia się plotek, pomówień, boi się innych ludzi i siebie, bo każdy w procesie własnego życia wymienia się z innym cząstką pozornie indywidualnej „swoistości”. Ta też jest oparta zresztą na zewnętrznych więziach. Lęki innych ludzi to też jego strach – jego słowo jest bezpośrednim odbiciem, kalką lub lekką transformacją myśli innego. Toteż wnętrze człowieka nie tylko tworzy się z otoczki „międzyludzkiego”, ale bez niego najpewniej nawet nie istnieje. Gombrowicz, jak się wydaje, wskazuje, że bez poszerzenia perspektywy pozostaje puste „ja”, „ja”, „ja”. Forma, choć brzmi to nieco demonicznie, przenika człowieka do szpiku – jest jednocześnie zarysem odbitych norm, sztucznych konwenansów i podrygów wolnej woli (jeśli jednak trzymać się międzyludzkiego charakteru powstawania osoby, to prawdziwej wolności i niezależności nie ma!). To też gra, w której nie sposób odmówić udziału. Upiorna, wzajemna zależność – w pewnym stopniu jesteśmy jej świadomi, choć zacięcie próbujemy udawać, że wcale jej nie ma – jesteśmy przecież inni niż wszyscy. Gdyby jednak nie ogół, masa człowieczej wymiany zasad współistnienia nie istniałaby (a przecież tak nie jest!). Wszyscy więc jakoś wtłaczają się w jakieś ramy wpływają na siebie, manipulują, szukają i błądzą, grają na pozorach – tak jak robi to Henryk. Każdy ma swoją Manię, złudzenia, poczucie siły i jej zanik. Każdy może gubić się w zależnościach, wpaść w sidła własnych lęków, a podejrzenia słyszeć tam, gdzie ich nie ma. Najwynioślej mówiąc – każdy pompować się może sztuczną boskością (czym jest wszak autentyczność?). Ostatecznie wszystko zostaje między nami.