Są takie dni, gdy z t mijam się częściej niż bym tego chciała. Któraś z nas wychodzi rano, druga akurat podczas powrotu ma drzemkę, idę na ćwiczenia, ona przemierza sklepowe półki w pobliskiej Biedronce. Ja piszę w pokoju, t próbuje przetrwać późne internetowe wykłady (kjp, tyle o tobie słyszałam…). Mieszkanie razem polega jednak na styku tych krótkich momentów spędzonych wspólnie na jak najgęstszym przepływie informacji, nowinek, nastrojów. W luksusie czasu zdarza nam się wspólnie zjeść obiad, choć zazwyczaj kuchnia służy maniakalnie praktykowanemu pleceniu przy herbacie (spill the t!). Te miłe chwile, zazwyczaj przeradzające się w kwadransy czy godziny, mieszczą w sobie przyjacielską ciekawość i zapewnienie, że zawsze dla siebie jesteśmy. Nawet, gdy goni nas chaos i wszędobylskość różnych obowiązków czy miejsc do odwiedzenia podczas naszych osobnie przeżywanych lat dwudziestych (każda ma wszak własną drogę, plan dnia, priorytety).
W ostatnim miesiącu żyłam rozjazdem między Szczecinem a Warszawą, Warszawą a Szczecinem, z pociągu w samolot, z samolotu w pociąg. Próbowałam przebiec przez intensywny czas wypełnienia kalendarza pełnego spotkań, kilometrów, wolontariackich zapędów, podrygów nowych relacji. I dobiegłam do mety z najcieplejszym przywitaniem, którego spodziewać się nie mogłam. Gdy otworzyłam drzwi wejściowe niemalże przewracała się od toreb zawieszonych na wszystkich swoich kończynach. Wypuściła je zapalczywie i przywitała mnie donośną radością, tak dla siebie typową. Choć zmęczona i styrana faktem, że wydać musiała na zakupy krocie, które na koncie wyglądają jakoś piękniej, a ich brak skręca; zaczęła wyjmować przytargane cudka. Wizyta w sklepiku Grosik przyniosła ozdoby świąteczne (nieco kiczowate, za bardzo kiczowate, kiczowate w sam raz), szaleństwo potrzeb jedzeniowych zmusiło do zakupu składników kultowych w kuchni studentki. Sos pomidorowy, makaron, ser, parówki. A na koniec urocze fioletowe pudełko ze srebrnymi okienkami (logo Irvinga przyciągało skojarzenia). Spojrzała na mnie i powiedziała:
To dla Ciebie, bo każdy zasługuje na kalendarz adwentowy.
Jako antyfanka zbyt sztucznych, czekoladowo – opasłych, paskudnie nieestetycznych kalendarzy adwentowych, ucieszyłam się, że zobaczywszy ten akurat, pomyślała o mnie. Liczy się gest i pamięć, a ja w tym grudniu zatopię się w herbacie.