Jedziemy!
Odpowiedział pan Jerzy równiutko tydzień po zaproszeniu mnie do siebie, by chwilek parę spędzić razem (właściwie pocelebrować, nie chciałabym wszak określać ich jako czas do spędzenia, stracenia, odbębnienia, pozbycia się). Wsiedliśmy więc w taksówkę i typowymi dla piątku, czyli zakorkowanymi ulicami Warszawy pełzaliśmy do znanej destynacji. Małe mieszkanko, bez zaskoczeń okazało się typowo polskie, a w swoim wyglądzie pokazywało żywy charakter. Tam, gdzie widać życie człowieka, tam mieści się jego mikroświat. Cztery ściany ważne dla osoby – zbieracka kolekcja życiowej tułaczki i najszczersza, najintymniejsza przestrzeń. Zresztą, gdy tylko dotarliśmy usłyszałam dumne zdanie, że oto on – cały majątek do zobaczenia, do pokazania. Więc patrzyłam na drewniane półeczki, ciemnobeżowe pufki, tapczan z wzorzyście brązową narzutą, stolik z haftowanym obrusem chronionym przez szybę i dywany. Płaskie, utrzymane w polskiej palecie domowych brązów lat którychś tam – kto wie, czy szcześćdziesiątych, siedemdziesiątych? Może i wcześniej, a może i później te wszystkie elementy już gościły: meblościanki, drewniane słonie i kryształowe szklanki, wazy, karafki kokosiły się tam od czasu dłuższego niż ktokolwiek pamięta. Ciepło tych barw przebiła zadoniczkowana dżungla ciemnozielonych liści, jak z egzotycznych części świata, tuż obok fotela panoszyła się bez skrępowania, zabierając niemal pół pokoju. Widać, że dobrze jej tam, gdzie ciepło powietrza otula przyjemnie, a atmosfera przestrzeni zachęca tylko do rozrostu. Być może kiedyś pochłonie więcej pokoju, choć pan Jerzy mówił otwarcie, że już teraz kilka roślin dom znaleźć musiało, gdzie indziej, a i te tutaj to sadzonki dopiero. W kosmicznym tempie muszą się rozrastać – rozumiem je jednak. Też dobrze czułabym się w takiej przestrzeni – przytulnie i sympatycznie, czego chcieć od świata więcej?
Włączony telewizor nie zapowiadał, że przez najbliższe 3 godziny w tle będą towarzyszyć nam tureckie telenowele. Gdybym tylko wiedziała z jaką pasją i energią wytłumaczona zostanie mi każda postać, sytuacja, akcja. Ona ją ze schodów zrzuciła, on ją maltretował, a ten to czart! To mąż tamtej, stryjek innej, brat koleżanki, i tak dalej, i tak dalej. Komiczność produkcji dodała tylko uroku – Złotego chłopaka chłonęłam mimowolnie zagryzając obraną kuchennym nożykiem pomarańczą. Polska gościnność nie pozwala na pusty stół nawet, gdy nikt o jedzeniu nie mówi. Ta kwestia, jak krew w żyłach, krąży po narodowym kodzie kulturowym ugoszczenia w domu – toteż oczekiwałam na niespodziewany posiłek. Przygotowane dla mnie falbaniaste pierożki ze śmietanką i cukrem, ugotowane w punkt, choć pan Jerzy co chwilkę sprawdzał, czy nie rozgotował ich przez pomyłkę. Niestety, 2 rozpłynęły się przez przypadkowe dźgnięcie nożykiem – nie odebrało im to nic a nic! Usiedliśmy na przeciwko siebie i z uśmiechem jedliśmy, aż uszy trzęsły mi się od tej życzliwości. A potem przyszedł czas na herbaty, dużo herbat i cytrynę pieczołowicie wkrajaną do szklanki. Stożkowaną końcówkę trudną do wrzucenia wziął pan Jerzy do buzi i bez cienia grymasu zjadł, dziwiąc się, że nie każdy z takim entuzjazmem łapie się cytrynowego kwasku. Uśmiechałam się szczerze i napomknęłam coś o Orderze Uśmiechu, a on śmiało stwierdził, że z tak cytrusowym zapędem otrzymalibyśmy go bez dwóch zdań.
Czarna herbata bez cukru dla mnie, dla pana z jedną łyżeczką. Na stole leżą talerzyki w niebieskie kwiatki, z lodówki wyjęte zostają nagle one – soczyście wielkie, zabielone lukrem, puszyste pączki.
Niemal zapomniałem i, co? W brodę bym sobie strzelił! A teraz śmiało bierz, najpierw trzeba było się pożywić, a teraz śmiało po pączku!
W tle wciąż kołyszą się egzotycznie brzmiące dialogi z przerwami na reklamy leków, suplementów diety, ramówki nowych programów i zaproszeń na ten jedynkowy koncert charytatywny dla ratowników GOPR-u. Zawsze jest jakiś koncert dla kogoś, a przy tym paleta nieco przypadkowych artystów i przebitki na grające orkiestry ochoczo wspierające całe wydarzenie. W rytm tych niemiarodajnych dźwięków i przeżuwanych kąsków klejących pączków dalej rozmawialiśmy. Pojawiło się dużo zdań mniej lub bardziej ważnych, płytszych i głębszych – od opowieści o jeździe motorem czy rozsławionych w naszym gronie sesjach gotowania z panem Jerzym. Dobrze patrzy się na człowieka, który ma chęć spotykania się z ludźmi i działania, robienia, bycia. Mówiliśmy o historiach rodzinnych, praskiej części Warszawy (jeśli kiedyś przechodzić ulicą Stalową lub Brzeską to tylko z ręką gotową w kieszeni, by wyjąć, co trzeba), a nawet i papierosach. Kto by pomyślał, że z nałogiem walczyć można przez zjedzenie garści pieprzu, no kto? Lub przez spirytus lany do szklanki i wypijany ciurkiem. Możliwe, że w obu przypadkach papierosowa chcica ucieka w niepamięć, a inne zgryzoty przybliżają się do człowieka i łapczywie żerują na slabości. W tej walce z samym sobą chodzi o upór, więc każda metoda, choć niekiedy wątpliwa, jest pożądana, by nie palić. W tym przypadku zadziałało – szok i ostrość w gardle na stałe przegoniły nikotynowe zapędy.
Do rąk dostałam rewolwerek – stary, nienabity, wyślizgany, zadbany, pachnący przeszłością. To z nim kiedyś Pan Jerzy chodził po mieście, a ja po tylu latach mogę trzymać go mocno. W zupełnie innych czasach, miejscu i okolicznościach. Koleje losu toczą się własnym nurtem – celuję w powietrze, naciągam spust i naciskam. Pustka, nic, ciche kliknięcie – to piękne, że nie muszę kulić się lękliwie w odrzucie. Oby tak zostało. Spotkanie płynie, nie zacina się w niezręczności, zręcznie tka wspomnienia. Podchodzę do czajnika i grzeję wodę na kolejny napój, bo mamy czas, nikt nas nie goni, jest zwyczajnie miło. Nieczęsto doświadcza się tak specyficznego poczucia dobrej gościny, a przyznać należy, że pan Jerzy jest gospodarzem wybitnie uprzejmym. Splatamy nitki wątków ze spojrzeniami w telewizor, nasłuchujemy burzliwych dialogów telenoweli i budujemy niewidzialną przestrzeń na miłe popołudnie.
Okrywam takie spotkania dużym znaczeniem, licząc, że będzie ich więcej, a kiedyś być może wykorzystam swoje kuchenne zapędy i wspólnie z panem Jerzym ugotujemy lub upieczemy coś razem. W zasadzie nieistotne co, byle móc zrobić to przy wspólnym blacie, z jednej mąki, nawet i przy tureckiej paplaninie, o której być może wiem nic a nic. Nieistotne – jest tu czar, tak jak w tych słodkich pierogach – wspominać będę je długo.
