alukes
Opublikowane przez ms

W centrum miasta, od którego nazwy nie idzie stworzyć przymiotnika, wypisywałam kolorowe pocztówki idące dalej w świat. Ciepłe pozdrowienia z Oslo, dużo spacerujemy, próbujemy lokalnej kuchni (kromka białego chleba z krewetkami, dorsze, łososie, cienkie wafle cynamonowe z brunost*, bułki z rodzynkami i kardamonem), nie narzekamy, odkrywamy. Ile możliwości daje teraz świat, gdy podróże są osiągalne nawet dla zadzierających nosa, ciulających złotówki studentów, którzy nowe miejsca przeszliby wzdłuż i wszerz. Pieszo i samolotem, pociągiem, promem, busem, samochodem – musieliśmy poznać uroki każdego środka transportu, by w pigułce doświadczyć skandynawskiego mitu dobrobytu i spokoju. Norwegia jest pusta – w stolicy i mniejszych miejscowościach, ludzie rozpływają się w uliczkach własnych spraw, siedzą w domu pijąc kawę z przelewu, spotykają się na kółkach dziergania i pieką ciasta. Norwegia jest cicha jak przejeżdżające co chwilę elektryczne samochody, potoki i szumiące ciemnozielone drzewa; równie donośna w niedzielącej wiekiem angielszczyźnie. Głęboko granatowa i zanurzona we wzburzonej wodzie otwartego Bałtyku, którego widok koi. Chłodniejsza, droższa, ale urzekająca, przyrodniczo rozległa, przestrzenna, nordycko budząca wyobraźnię.

Moje serce skradła prostota – świeże ciemne pieczywo, domowej roboty dżem ze śliwek i cienkie plastry brązowego sera, który sztandarowo podsumowuje norweskie zapędy do słodkości. Połączyć kunszt sera i lekko karmelowy, śmietankowy smak, oto sztuka pozostawiająca przyjemną lepkość na podniebieniu. To uczucie kojarzyć będę z gościnnością, otwartością i ludzkim poczuciem, że dobro drugiego człowieka jest ważne. W przyszłości chciałabym móc gościć przyjaciół, rodzinę – być w stanie pokazać kawałek mojego świata i dbać o to, by ktoś czuł się w tej przestrzeni jak w domu. Piękno podróżowania objawia się przede wszystkim w ludziach, którzy przecinają nasze ścieżki i okazują dobroć, zwłaszcza w małych gestach. Choćby przygotowaniem ciepłego posiłku, pojechaniem na wspólne zakupy, przedstawieniem okolicznych atrakcji (jak zdumiewająca elektrownia wodna w Vammie!) czy kawalątka pobliskiej Szwecji. I cóż że ze Szwecji, skoro można by tak wszędzie?

Uczucie międzyludzkiego ciepła przerywa norweski wiatr, niespodziewany deszcz i chłód poranka, mimo że dni były ciepłe. Czuję na skórze jesień, wilgotność miesza się z zapachem mokrej gleby, delikatny chłód przepowiada zbliżającą się konieczność wyboru ogrzewającego swetra. Musztardowa czapka jakby dla picu układa się na głowie, choć to właśnie tutaj rozpoczęłam sezon na przytulające ciało golfy. Druga dłoń spleciona w uścisku też grzeje, równie mocno, jak dzielenie się bułeczkami cynamonowymi, picie przydrogiej kawy (nie wolno przeliczać) czy kojące przytulanie w momentach, gdy doświadczenia jest aż za dużo. Miłość podkreśla piękno, z resztą sama w sobie nim emanuje. Jest przyjemnością wspólnego przeżywania czasu i radością bycia w konkretnym miejscu razem, choć mogłoby to być gdziekolwiek indziej. Skoro są jednak możliwości, trzeba korzystać, obserwować i żyć w duchu szans, które kiedyś mogły być dla kogoś niespełnionym marzeniem.

Spełniam marzenia, nawet jeśli to sztampa i banał, głupi frazes, czasem przebodźcowanie, kiedy indziej lekkie rozczarowanie czy niedosyt. Marzę o poznawaniu krajów i ludzi, słuchaniu historii, przechodzeniu dziesiątek kilometrów w miastach, górach, wsiach, w górę i w dół. Normalność rutyny przerywają momenty inności, gdy coś nowego staje się czymś poznanym, pojawia się możliwość porównania tego z poprzednimi doświadczeniami. Istnieje cień szansy, że jedna rzecz ruszy myśli ku nowemu. Pomysły rodzą się w obliczu nudy i odmienności, z dwojga dobrego wolę bawić się tym drugim. Na kliszy uwieczniać skandynawską architekturę, głupio kadrować oblicze mojej miłości czy (niestety) nieostro uchwycić jedną z tabunów miejskich mew. Za każdym pstryknięciem przekręcam korbkę aparatu i trybiki w głowie – nawet, gdy wrócę do codzienności, zostaną historie o tym, co opowiedziane, zasłyszane, spostrzeżone. O norweskiej trosce systemu socjalnego dla człowieka, mniej dla systemu, o opuszczonych czerwonych domach z desek, o dialektach różniących niemal każdą miejscowość. Wydaje mi się, że liznęłam skandynawskości, choć trudno podsumować tak rozległe kultury w 4 dniach lokalnej eksploracji. Mimo tego, w bagażu podręcznym zostawiam trochę pustego miejsca na kolejne wspomnienia, kolejne wizyty, z obawą, że jeden plecak nie wystarczy. Skandynawii należy się więcej wizyt, a mnie jej stanowczy porządek. Widzimy się w przyszłości, høyre?

*bardzo polecam przejrzeć internet i zobaczyć, co to za wspaniały twór!

Poprzedni PostNastępny Post