alukes
Opublikowane przez ms

Moje miasto zawsze przyjmuje mnie w jakiś niezwykle pieszczotliwy sposób. Już po kilku pierwszych oddechach szczecińskiego powietrza czuję w płucach ten dziwny rodzaj znanej ekscytacji i sympatycznej stabilności. Za każdym razem po rozłące na nowo witam się ze starymi platanami, robię te same zdjęcia widzianym tysiąckroć kamienicom, przemierzam niezmienne od lat ścieżki. Czułym krokiem wydeptuję chodniki, które nie po raz pierwszy przyjmują uderzenia butów – te płyty chyba bez problemu wyczuwają mój nastrój. Wciąż zachwycam się drobnymi zmianami, których obserwacja jest dla mnie jak gra, poszukiwanie nowinek pięknie zajmuje mi więc godziny spokojnie spędzone w zielonych dzielnicach miasta. Kolejne przespacerowane kilometry otulam zapachem czekolady przy Odrze, przy Łasztowni myślę o mocnym wietrze – bryzie, choć morza brak. Później wracam na lewy brzeg i  żartuję o straconych cegłach starego-nowego miasta, z zachłannością przeżuwając ostatnie kęsy najwybitniejszych bajgli w tym kraju. We własnym mieście jestem przecież turystką – z wielkim uśmiechem zahaczam o Jasne Błonia – pamiętają trudne biegowe poranki, czułe spojrzenia w oczy pierwszych miłostek, przypadkowe wypady na kawę, długie spacery pełne rozmów i leżenie na trawie w cieple letnich promieni. W rozłożystości dumnych alei nieprzerwanie lokuję ochy i achy, przenoszę ja na cukiernicze szczęście na maślanym spodzie. Z B spędziłam tu niezliczenie wiele godzin, mam więc wrażenie, że ściany Ciastek przesiąkły naszymi śmiechami, wymienianymi w sekrecie informacjami, trudnościami i przyjacielskim wsparciem. Wracam tu za każdym razem.

Gdy jednak cukrowy szał doda sił, wracam na szlak i obserwuję nowe ścieżki rowerowe, pasy zieleni, parkingi, przystanki. Aktualizuję mapę swoich doświadczeń – zagrodzono nowe ulice, niby wieczne remonty przeniosły się gdzieś indziej (gdzie jednak? szukam starannie, choć nieszczególnie długo). Nie obędzie się bez zmian, ekscytujących zresztą, gdy obserwuje się je w odstępach czasu. Jest w tym całym procesie coś magicznego i hipnotyzującego, to ogarniające całe ciało poczucie dumy, przynależności, radości z przebywania w konkretnym miejscu swojego miasta. Nie wiem, czy wynika to z tęsknoty za znanymi śladami przeszłości, może przebija się przeze mnie warstwa nostalgii? W całej otoczce znanych miejsc, które pękają aż od palety intensywnych barw, widzę się jednak jako ciągle dojrzewająca osoba włożona w ramy własnych korzeni. Wiążą mnie ze Szczecinem, oplatają siecią ciekawostek rzucanych mimowolnie wśród grona nowych znajomych i przekonaniem, że ten rejon daleki, pokazać warto każdej bliskiej mi osobie. Warto poświęcić kilka godzin z życia wiercąc i kręcąc się w stęchłym przedziale pociągu, by doświadczyć miasta kultowego pasztecika i burgundowego barszczyku w miękkim plastikowym kubku. By powdychać mroźne, szczypiące powietrze, przemierzając poniemieckie Wały Chrobrego. By zatopić się w uroku niebieskiego nieba, wysokich kamienic śródmieścia i zaznać Zachodu bez zachodu.

Niesamowita reklama mojego miasta? Niniejszym ogłaszam, audycja nie miała zawierać lokowania produktu, choć w pełni na to zasługuje. Być może w tym wszystkim trudno znaleźć jest niezwykłość – różnokolorowe autobusy miejskie toczą się wszędzie (lecz czy z takim ociąganiem jak 107? czy Łódź czy Gdańsk ma swoje 87?), o dobrą kawę nietrudno nawet w mniejszych miejscowościach (gdzie znajdę jednak sentymentalną Palarnię Kawy przy Manhattanie?), a Odra nie jako jedyna polska rzeka dzieli miasto na pół (z politowaniem patrzę jednak na warszawskie schodki czy toruńskie nabrzeże – jakie pocieszne stoją przy nich nasze bulwary). Z tych właśnie pozornie nieistniejących różnic, wywodzę się ja. Ziemią matczyną określam więc Pomorze Zachodnie i uśmiecham się, gdy ktoś zaskoczony mówi:

Ze Szczecina? To przecież koniec świata!

Poprzedni PostNastępny Post