alukes
Opublikowane przez ms

W 1907 roku w poznańskim hotelu Bazar, Maria Komornicka dokonała totalnej metamorfozy swojej osobowości. Spaliła suknie, ścięła włosy, do ręki włożyła fajkę – jako Piotr Włast Odmieniec wyemancypowała się ze swojej kobiecości. Nie jako kobieta wolna, a osoba wyrzekająca się żeńskości. Myślę o tym, gdy przechodzę tuż obok tego miejsca – po sesji, w wakacyjnym nastroju, wciąż pamiętając ileś stron przeczytanych książek i opracowań ze studiów. Nieco maniakalnie powracają do mnie przypadkowe fakty – jeszcze przypominam sobie daty, emancypantki krzyczą swoje postulaty w mojej głowie (przecież się z wami zgadzam, spokojnie!), szukam świadectw przeczytanych faktów w przeżywanej codzienności. Tu postawili tablicę o budynku wzniesionym jako siedziba cechu pierwszych lokalnych rzemieślników, tam dom wielkiego poety, tutaj siadywała ta znana pisarka, gdzie indziej pracowali wyzyskiwani robotnicy z wielkich fabryk. To wszystko już się wydarzyło, pozostało na płaskich napisach budynków, które zburzono i odbudowano, dokonano remontów za miliony, znów poprawiano w myśl zasady, że nigdy nie będzie w sam raz. Miliardy złotych rozłożonych na przebudowy miasta, które w przeciągu ostatnich 100 lat stało się czymś zupełnie nowym, przemienionym drastyczniej niż sama Komornicka/Odmieniec. Wszechobecna przemiana jest nie do zatrzymania, ciągną się za nią jednak ślady pamięci o ludziach, którzy byli jej częścią. Podekscytowana zatrzymuję się więc przy pomnikach i tablicach, które za dzieciaka wiały nudą. Wreszcie wyszłam z jamy nauki, rozprostowałam nogi po ponad miesiącu gnicia wśród tekstów, chodzę i szukam tej treści w materii codzienności.

Ładny ten rynek, wreszcie wyremontowany, bez rur, płotków, zgubionych w dziurach obcasów. Ludzi niewiele, choć są już wakacje. Patrzę na kamienice i liczę okna – ciekawe ile pieniędzy mieli właściciele, co z podatkiem od okien? Jak wygląda wnętrze: biedne, bogate, opuszczone, restauracyjne, hotelowe, muzealne, czyje, niczyje? Nie czuję chemii z różowymi budynkami, wyprane z intensywności kojarzą się z wymemłaną, bylejaką bielizną – gdzie to piękno starego budynku, gdy pokrywa je ten majtkowy róż? Zielony, niebieski, szary – lepszy dobór, pod nimi sieci znanych lokali, niektórych początki znajduję w epoce, której studiowanie spędzało sen z powiek. Wedlowska czekolada z Warszawy kokosi się po całym kraju, poznańska sieciówka oferuje pierogi z pyrami, przywiezionymi nie wiadomo kiedy. Królują w zmowie z gzikiem, a do zestawu dopatrzeć się należy lokalnych i Starych Browarów, bo chmiel płynie po polskiej krainie, w żyłach przodków i następców. Pijesz? Nie jedź.

Jedź do Poznania, zjedz jagodziankę i wystaw język. Fioletowy, idealnie letni. Gorąco przylepia wszystkie pyłki i kurze do spoconego ciała, ale idź dalej i usiądź w parku przy rzece. Wyjmij kupione rok wcześniej, wymemłane przez miesiące noszenia w przypadkowych torbach krzyżówki i wyłącz telefon – jakie jest hasło na sześć liter, synonim: pauza, letarg, bezruch, beztroska, błogostan. Spokój? Spokojnie siedź i podziwiaj dzieci wbiegające w kurtynkę wodną, spacerowiczów z lodami pistacjowymi (droższe w tym sezonie, taka ot moda na te pistacje), opleć palcami rękę swojej miłości. Trwaj, rozprostuj nogi, ponarzekaj na ciepło, choć za kilka miesięcy będziesz tak za nim tęsknić. Rozwiązuj dalej – 5 liter, rzeka przepływająca przez Poznań. Warta – wartko wstań i zwiedzaj dalej, przecież żyjesz dla ruchu.

Warta poznania nieszerokim potokiem płynie przez miasto, nieoszałamiająco przykrywa swoje brzegi zaroślami, bujnymi trawami, roślinnością – zgoła inaczej niż przy zabetonowanych bulwarach. Ma to swój urok, bez wątpienia. W podobnej atmosferze zieleni góruje park Cytadela, ogromny, uroczy, z różanką, pełen biegaczy w radioaktywnych koszulkach i psiarzy z merdającymi ogonkami psinami. Siedzimy na ławce i znów patrzymy na okolicę,  na przemian podbierając wegańskie, tęczowe żelki. Tematycznie, w mieście był wszak marsz równości. Nie dzielimy się po równo, kto pierwszy ten lepszy, towar słodki, więc pożądany. Słodkich snów nie ma co życzyć – nie spać, zwiedzać. Kolejne kroki przed nami, dalekie dzielnice, zwykłe targi, żółto-zielone tramwaje, chociaż wcale nie pasują do tego miasta. Poznań powinien poznać się lepiej – jego kolorem jest niebieski, oplatający wszystkie literki i gwiazdkę w logo. Choć z ciałami niebieskimi nie ma wiele wspólnego, zostawmy to Toruniowi, jest znany z koziołków. Out of order, goats won’t show up, szkoda. Zza framug okien na przeciwko ich okienka wychodzą absurdalne postaci: Trump, Ronaldo, Biden i inni. Znów ciągła zmiana, miejskie dopasowanie do realiów, koziołkom jest pewnie nieco szkoda, ale co zrobić, gdy nie wyjdą? Używać ironii, żartować z rzeczywistości, podtrzymywać tradycję w formie absurdu. Przewrotność jest piękna.

Historia jest przeszłością i teraźniejszością – banałem jest stwierdzenie, że z momentem napisania tych słów stały się tym, co było, a nie tym, co jest. Taka jest jednak oczywista rzeczywistość, więc z cieniem żałosnej sztampowości oddaję moje doświadczenie osobistej historii. Liczę poznańskie murale z charakterystycznym okiem, dotykam liści palm w ponad stuletniej palmiarni, zachłannie pożeram hotelowe gofry i odpoczywam w parku wpisując w kratki kolejne literki (zaraz znów coś skreślę). Przyjemnie jest odkrywać nowe miejsca, doświadczać innych okolic, swoje postrzeganie świata poszerzać do kolejnych granic poznania i być wolną od obowiązków. Wakacje to przeszłość manifestowana w fascynacji światem, o którym czytało się przez ileś miesięcy i teraźniejszość w przekładaniu badań gabinetowych na paletę życia jako czegoś dotykalnego, doświadczalnego i realnego. Tekst przekuty w budynek, osobę, obraz, przeżycie. Zamknęłam zeszyty, otworzyłam karty odpoczynku.

 

 

Poprzedni PostNastępny Post