alukes
Opublikowane przez ms

Wyzuta z energii, powykrzywiana nierównymi oddechami stłoczonych studentów – tłumna rzeka, potok ludzkich głów. Niezrzeszone w formalnościach grupki zmierzające od Lipowej: neofilologiczni kadeci, widoczni z daleka studenci prawa w beżowych, wypieszczonych płaszczach, kolorowe berety artes liberales, powuefowi bohaterowie walczący z drżeniem mięśni. Wdechy i wydechy przeplatane są tu papierosowym dymem (jak gdyby miał dodać otuchy w tej wyprawie okrutnej), głośne śmiechy kłócą się z przekleństwami rzucanymi w stronę zasad fizyki – cholera, co to za góra!

Powoli braknie tlenu, podjęta próba zdobycia szczytu, choć nieunikniona, zaczyna blednąć w perspektywie porażki. Kondycja ludzka (fizycznej trudno się doszukać, zgubiona została gdzieś w podziemiach BUWu) powoli przesłania możliwość spełnienia własnej misji – ach, Kampusie Główny, nigdy cię już nie zobaczę…

Ciurkiem tłoczą się wędrowcy, noga prawa, noga lewa, do góry, jeszcze tylko 20 betonowych stopni. Stopniowo wzrok traci ostrość, ciepłota rozlewa się po ciele, ci schodzący niby przyjacielsko uśmiechają się we współczuciu. Okrutnicy, ich też czekać będzie trudny, karkołomny powrót przeciw zasadom stromości fizyki! To nic, pozostaje walka – zdyszane próby utrzymania dyskusji ze współtowarzyszami wyczynu utrzymują morale. Powoli wyłania się horyzont, wypłaszczające się płyty chodnika oferują dalszą drogę lub padnięcie na twarz. Padłeś, powstań, nie padaj, idź dalej. Więc idą, chwiejąc się lekko – zataczają się pijani podniesieniem tętna. Serce wyskakuje z piersi, głowa pulsuje zmęczeniem przy ostatnim podejściu. Na złość, w tym agonalnym stanie przybywa nieproszonych gości – dawno niewidziana koleżanka, gość z lektoratu, ten typek z ogunu. Niedbale rzucone cześć dźwięczy jak ostatnie pożegnanie, choć organizm powoli wraca do sił. Mijana brama boczna uniwersytetu, stołówka, wesoła zgraja wydziałowych budynków. Wraz z powrotem płaskości ziemi, wraca płaskie poczucie normalności – znów istnieje szeroki plan przestrzeni, zauważa się niebieskie niebo, żółte słońce (nie ukrywając, że warszawska szarzyzna jest zjawiskiem częstszym), powraca i pośpiech. Już piętnaście po? Ile czasu ta wyprawa zajęła? Biegiem ruszyli na kolejne zajęcia, trzymając w sobie to doświadczenie, co wracać będzie na nowo każdego tygodnia. Górka i 20 schodów przejścia przez Park Kazimierzowski łączą w przeżyciu studentów Powiśla, przypadkowych spacerowiczów, zapalonych miłośników buwowskich przestrzeni i krytycznych wobec stromizn ulicy rowerzystów, dźwigających swoje maszyny. Błądzą wspólnie na tym małym odcinku drogi, kwestionując swoje sportowe możliwości i rzeczywistą potrzebę wejścia pod górkę. Docierają jednak zawsze, zdobywając swoje K2, a ich późniejsze, pełne grozy opowieści  krążą w rozrastającej się siatce koleżeńskich pogłosek, lęków i ostrzeżeń.

 

Poprzedni PostNastępny Post