W ramionach pamięci próbuję przytulić wszystkie stare, tradycyjne, do bólu oczywiste, lecz nieznane przepisy moich dziadków. Synapsy pobudzam, opamiętuję smaki nostalgicznie skryte w mojej dziecięcej głowie. Szukam i pytam też o te sprzed dziesiątek lat, które minęły tak szybko. Zwracam się ku wspomnieniom rodzinnym, zapamiętanym przebłyskom pamięci ślinianek – ile tych zapomnianych smaków się w nich skrywa. Ubite ziemniaki, podsmażone piórka cebuli, placki drożdżowe, kluski ociekające tłustą kalorią. W tej kuchni jednak trudno o kontakt z matematyką – miarą jest ręka, pomocnicą oko, krytykiem kubki smakowe, a ostatnim spoiwem linii produkcyjnej – rodzinne buzie pełne smakowitych prostot kulinarnych. Ach, zresztą słowo “kulinaria” w ogóle nie ma tu racji bytu! Rozgrywka toczy się wszak o sytość, satysfakcja jakby nie była główną osią całej tej układanki, Tym bardziej więc ciekawe, jak skutecznie odnalazła tu swoje miejsce. Gdzieś pośród ciasta pierogowego, twarogu, przejrzyście lśniącej tafli rosołu, chrupiącej skórki chleba, szczawiu, szczypioru jeszcze brudnego od ziemi, kibinów czy buraczanych zacierek zasmażanych bez udziwnień. Jakie dumne stoją nad nimi wszystkimi – prostota, lokalność, skuteczność otoczone tylko wianuszkiem z zdyszanych dzieci biegnących ku pociesze z posiłku.
Próbuję zanurzyć się w te smaki, na nowo je odkryć, może ze współczesną perspektywą zmieszać, spróbować? Czy nie warto tej pamięci ludzkiej zachować i spisać własną historią prób, błędów, zachwytów? Może tak właśnie można do tego podejść – bez upiększeń, fikuśnych przepisów na kulinarnych blogach, bez kuchni fusion, w której z talerza ubywa składników, przybywa opisów (i wzrastają ceny!). W idei autentyczności możnaby się więc zachlapać, tak dokładnie jak w świeżym burgundowym barszczyku.
Ugotowałam dzisiaj fosię, która pewnie w niejednej nazwie znajdzie swoje odzwierciedlenie. To ugotowane ziemniaki i mąka zlepione w placki. I w tej historii właśnie sięgam ręką ku korzeniom i z niewścibską ciekawością odtwarzam proces tak wiele razy powtarzany przez moich przodków. Ciekawe czy po czasie niby te same smaki będą nieść tę samą otoczkę doświadczeń – mimo innego czasu, innych ziemniaków, innej kuchni. Mimo pracy moich rąk, niekoniecznie wprawionych. Opieram się jednak na przekonaniu o prostocie i bez pardonu kładę wylepione placki na skwierczącą patelnię. W powietrzu roznosi się przyjemny zapach smażonej przyjemności.