alukes
Opublikowane przez ms

Trzeba mieć w życiu trochę choć radości. Być może brzmi to płasko, ale szczerze wierzę, że niekiedy nie potrzeba wiele, by zanurzyć się w najprostszych źródełkach przyjemności. Na tapet biorę, więc ją – królową wypieków. Fundament sprężystości, chrupkowatości, gniotkowości i obłoczności. Mąka pszenna, jako królowa osiedlowych cukierni, piekarni prowadzonych przez pokolenia, sieciówkowych pączkarni czy stoisk z regionalnymi obwarzankami. Sypkością gotowa do potraw słonych – otulona wodą, jajkami, solą. Ugniecona strudzonymi rękoma tworzy te piękne długaśne nitki makaronów, zawinięte w falbankę pierogi, naleśniki z plamkami czystej satysfakcji, plackowe ciasta pod pizzę, chleby, mace. Nieziemska jest we własnej różnorodności, niezastąpiona w codzienności. Dostępna dla każdego, budująca morale, w nadmiarze miękkie tkanki tłuszczyku. Czy to nie skutek rozkosznej uczty? Ach, nie ma co żałować, pora na deser.

Z wielkim smutkiem pragnę Państwa zawiadomić o niemierzalnym żalu skierowanym w stronę osób z celiakią. Zamknijcie oczy, zmieńcie stronę, gdyż nastąpi tu wznoszenie glutenu nad inne wartości życia doczesnego. Tak mi dopomóż, chałką najpuszystszą, los. Taka wspaniała jest we własnej prostocie, przyjemnie rozpuszczająca się na podniebieniu, z chrupką kruszonką, lekko słodziutka. Odrywana niemiarowo, kawałkami nierównymi, perfekcyjnymi w swoim rozwarstwieniu. Dla niektórych jawi się posmarowana masełkiem, inni ciamkają ją z dżemem. Ja zamykam skupiona oczy i topię zmysły w doświadczeniu autentycznej satysfakcji smaku. Nie potrzeba mi kuchni fusion, monoporcji, tartaletek droższych niż godzina mojej pracy. Chałeczka bezbłędnie przenosi mnie w objęcia dzieciństwa – smaku pszennej rozkoszy, mleczno-maślanej podróży po nieskomplikowanych i najprzyjemniejszych słodyczach świata. Niesamowite doświadczenie – porównywalne do kosztowania ptysi, eklerków, zawijasów z serem czy jabłuszek w cieście. Rogaliki dogrywają do obrazka, babcine bułeczki z dżemem (posypane sezamem są z różą!) witrynka tej typowej cukierenki zza rogu też ugina się od bogactwa cukru. Faworki, drożdżówki, bułki maślane, stokrotki do rwania, pszenny raj, w którym łatwo stracić kontrolę. Mam wrażenie, że odeszliśmy od prostoty takich miejsc – w miastach górują nowe kawiarnie i wielkie francuskie patisserie, rzemieślnicze piekarenki, gdzie cukier jest demonem; sernikownie (robią serniki), ciastkarnie (z ciastkami wypieku eksluzywnego, no wydaj tu trzydzieści złotych przynajmniej, popij ten cukier kawką). Choć sama lubię kulinarnie odkrywać siebie i miasto, nieraz łapie mnie poczucie ułudy w tym wszystkim. Przeciętnie mało kto jest  w stanie odpłynąć na tyle, by krocie wydać na ciastko ileś razy droższe, niekiedy tak fikuśne, że aż spartaczone (to nie reguła, zdarzają się rozkosze niezbadane). Poprzez wycieczkę po wypiekach niższych półek, szukam i tutaj autentyczności. Być może dlatego pociągają mnie takie nibymiałkie tematy – to tylko bułki, biszkopty czy makowe ciastka przekładane marmoladą. Drzemie w tym jednak potencjał sentymentu, po latach odkrytego właśnie przez kubki smakowe. Mocą mąki pszennej w tym wszystkim jest jej demokratyczność, dostępność i otwartość na każdą kieszeń. Niektórzy będą się spierać pewnie, że ta idealizacja to pokusa do obżarstwa. Jak uroczo pisał Brillat-Savalin, rozkoszować się – to sztuka, jest wszak granica między łakomstwem i przesadą, a najczystszą z form degustacyjnej przyjemności, czyli smakoszstwem,

Czasem sama wpadam w sieć internetowych przekazów o jej właściwościach z piekła rodem. Jakbyśmy od pszenicy mieli zmienić się w postacie zmulone, napompowane, wielkie, obrośnięte niezdrową tuszą. Podejrzewam, że sami szkodzimy sobie tą demonizacją i próbą wyeliminowania jej całkowicie na rzecz żyta, owsa, ciecierzycy czy innych wymyślnych mąk z ziaren. Na wszystko znajdzie się wszak miejsce, każdy wypiek można zmieniać, próbować nowego – kulinaria są przecież drzwiami do eksperymentów. Pieczenie to chemia i powtarzalne reguły – miary, ilości, czas, warunki. Jest w tym też pierwiastek odkrywczy, choć na jego rzecz nie wyrzekajmy się smaków sprawdzonych, na których wychowały się pszenne pokolenia dzieci. Z umiarem, choć i spokojem ducha – kto przecież nie wspomni ulubionego smaku dziecięcego łakocia z tej jednej, sprawdzonej cukierni? Wielkimi oczami patrzyło się wtedy na bogactwo rarytasów, ciekła ślinka i brzuch burczał, jakby przyjąć mógł wszystkie ciacha, ciasteczka, torty, kremy i czekoladki. Pani (zazwyczaj pani) wydawała wtedy ileś tam deko, tego, tamtego, kawałek tutaj, o tego, a charakterystyczny zapach wyrabianych w kilogramach wypieków kołysał się w nosie.

Dorośli wracajmy do takich miejsc, ba, pozwalajmy sobie nieraz na podróż po rozrywce podniebienia. Zatopmy zęby w serowym nadzieniu drożdżówki (jeszcze ciepłej), bez wyrzutów upaćkajmy się wypływającym wszędzie kremem z eklera i dzielmy z przyjaciółmi ciasteczkami maślanymi z marmoladowym środeczkiem. To nas ukształtowało i jest poczuciem bezpieczeństwa, powrotem do innych czasów. Tych, gdy problemem było skończenie się ciastek w papierowej torebce i mamine słowa, że więcej nie będzie, już wystarczy. Pozostawał cukrowy wystrzał, bieganie po podwórku, przyjemny posmak na języku. Ach, no i na litość boską – od tego rzadkiego wyskoku w ramiona mąki pszennej nie przytyjemy (a nawet jeśli to co? żyjemy by żyć, nie wyglądać). Miejmy choć troszkę radości w tym życiu!

Poprzedni PostNastępny Post