alukes
Opublikowane przez ms

Na barkach osiadł ciężar jesieni – wciąż jest ciepło, ale dni kroczą ku ciemności. Zimne poranki smagają chłodem gołe szyje, przyjemne popołudnia pchają podmuchami prosto, przed siebie. Znów pojawia się przyrodnicze złoto – lotne złoto wirujących liści. Paleta zamyka się w kilku tylko barwach: krwistoczerwony, zgniło brązowy, szalenie pomarańczowy, przyjaźnie żółciutki. Razem plotą kolorowe panoramy, łączą w mozaikach miejskich parków czy górskich szlaków. Być może jest pięknie? Szuranie ściółki leśnej sprowadza głowę ku świadomości każdego kroku, zapach grzybni zaprasza do obfitych zbiorów. Grzyby pływają w zupie i w sosie, tony zdjęć zalewają internet – ktoś z koszykiem przemierza okoliczne lasy, kto inny w białym wdzianku tylko pozuje. Taki kraj, choć niekoniecznie obyczaj.

Czasem zdarzy się, że ktoś śmiałym głosem nada jesieni miano najpiękniejszej z pór roku. Owszem, częściowo? Pierwsze tygodnie kolorowej wariacji przed kilkumiesięczną szarówką. Złote godziny, ciepło pierwszych herbat pitych z potrzeby ogrzania, długie spacery wśród szpalerów drzew. Wyciągnięcie z szafy ulubionych kozaków i beretu, przymiarki zapomnianych swetrów, szalików, płaszczyków, kocyków. Pojawia się ten szczególny rodzaj radości ze zmiany szaty graficznej świata – przytłaczający gorąc lata przechodzi w kojący spokój wczesnego października. Ustaje skwierczenie asfaltu, zimna rosa wita się z wyziębioną trawą. Jeszcze będzie zimniej, jeszcze będziemy chcieli lipcowych wieczorów na plaży, dni długich jak lody na patyku. Teraz pora na kolektywne zmęczenie i dawkowanie suplementów diety – polska lekomania budzi się do życia wraz z pierwszym atakiem kataru. Dzień zacznie się wstaniem z łóżka z lekkim bólem gardła i wahaniem, czy to już choroba, czy klasyczny objaw jesieni. Później już tylko smutno stłumiona niebieskość, która nie pozwala trafnie ocenić, czy wybiło południe, czy zmęczone nijakością słońce chyli się ku zachodowi. Szkoda zachodu dla takich niepewności, pozostańmy więc przy całodniowej bladości. Niech pozostanie ten banał powielany do znudzenia.

Mnóstwo jest barwionych pięknem slajdów jesiennej codzienności. Czym dalej w las, tym mniej liści i więcej szarości. Wkrada się niezapowiedziana do toreb z którąś już rozpoczętą paczką chusteczek i termosem pełnym herbaty z miodem. Utrudnia motywację, zmusza do trzymania się przestrzeni wewnątrz budynków. W zamian zaprasza przynajmniej do jedzenia jabłeczników, tart śliwkowych, zup dyniowych i gruszek na wierzbie. Dobra cena za śliskie chodniki i wieczory rozpoczynające się chwilę po szesnastej? Kim jestem, by oceniać, ale możesz podać ten kuszący kawałek cynamonowego ciasta z kruszonką.

Migawka pstryka jak szalona, klisze lecą jedna za drugą. Cliché i klisze uzupełniają się wymiernie. Wśród uroczego i chwilowego wprowadzenia w miesiące europejskiej szarówki, łatwo znaleźć elementy powtarzane rok w rok. Te wymienione wcześniej uzupełniają się z gorącą czekoladą, niezręcznie wywiniętą od wichury parasolką, wbiegnięciem w kałużę, nieplanowanym przystankiem na za drogą herbatę w centrum miasta. Jesień nie zaskakuje nieprzewidywalnością – zawsze zaczyna się złotem, blednąc do wytartych pod butem strzępek ściółki miejskiej i rzuconych na chodnik petów. Przychodzi depresja, a co druga reklama przypomina o suplementacji równie kolorowej paletki witamin. Łykaj D3 i czytaj książki, przekoczuj pod kocem, otwórz okno i oddychaj smogiem. Ostatni liść spada z ogołoconego drzewa pod wpływem silnego wiatru – nie tylko ludzie stoją z jesienią twarzą w twarz. Smagłe korony platanów w moim rodzinnym mieście przyjmują na siebie deszcze niespokojne. Spokojnie, ty możesz założyć czapkę.

żółte lampy przypominają powrót ze szkoły jesiennym popołudniem, stały spokój się w nich krył

ostatnie momenty życzliwej pogody (górska klisza w pełnej okazałości)

Poprzedni PostNastępny Post