alukes
Opublikowane przez ms

Powietrze pachnie wilgocią, mieszanką nadchodzącej ciemności i ostatnich resztek rozgrzanego betonu. Jest zimne, choć przyjemnie panoszy się po płucach, oto czas jesieni. Je się nią pamiątki z ostatnich miesięcy, wspomina kolorowe dywany wywieszone na historycznym murku, rozpamiętuje ciepłe wieczory, gdy największym wrogiem okazywały się komary. Bliska koleżanka roztaczała w takich momentach wywód o bezsensowności tych owadów, mimo to piliśmy wino dalej, a następnego dnia budziliśmy się z nogami swędzącymi i zaczerwienionymi. Karki spalone, bo nie sięgnęła tam ręka z kremem przeciw promieniom UV. W tym roku ktoś denerwował się na nocne prohibicje, promile wypite po 23 sprowadzały się do kupienia ich najpóźniej o 22:59, to męka i trud. W Szczecinie weszło w życie, w Warszawie idzie opornie, w Krakowie mniej zakłóceń porządku w nocy, w Poznaniu koziołki śpią spokojniej.

Tego lata zobaczyłam tysiące przykładów piękna. Życie przeplotło je setkami okazów antypatii, nie-zachwytu, rozczarowania. Na pierwszy jesienny wieczór lepię z nich nierówny dzbanek pomieszanych wspomnień. By czerpać z przyjemności minionego lata i powoli wczuć się w energię malkontenta, która towarzyszyć będzie Polsce jak najwspanialszy kompan tego półrocza. W domu rodzinnym chodziłam po mieście ubrana w długie spódnice i okazjonalnie dawkowałam przyjemności. Spotkanie u Hakena, lody u Dutkiewicza, spacer po Błoniach, Łasztownia widziana z Wałów. Na akcie przemieszczania się straciłam kilka dni, które pod koniec przeklinałam jako największa zmora tych wakacji. Po saksach, z Berlina do Szczecina, do Bristolu, Paryża, Tirany. Styrana opóźnieniami tanich linii lotniczych, wdzięczna, że w ogóle mogę latać, zdenerwowana jakością podróży, przyzwyczajona do standardów nieobecnych wszędzie. Z wyidealizowaną wizją eskapady, wykorzystania potencjału lat dwudziestych i z wieczną presją ruchu, by działać i żyć. Ruch to zdrowie, w końcu zielone kioski tylko stały, aż upadły.

W Tiranie chodziliśmy po wygrzanych, krzywych chodnikach, a zaduch przypominał co krok, że chaos, którego doświadczamy potrafi kogoś w sobie rozkochać. Nie mnie, nie kocham tego opasłego miasta. Z dworcami na obrzeżach, z busami bez klimatyzacji i drogami pamiętającymi czasy, gdy nie mówiło się jeszcze “droga”. W Albanii trwaliśmy słońcem i przeciwnościami losu, bo w miejscu, gdzie samochód jest jak noga, chodziliśmy o kuli. Wystarczyło jednak wyjechać ze stolicy i poczuć morze, zapach przeszywającego skórę słońca i ciszę. Usłyszeć ciszę to najpiękniejsze co można zrobić po ucieczce z miasta. Podobnie zresztą w Berat – górskim mieście położonym w głębi kraju. Przywitano nas arbuzem, a człowiek przestał wyglądać jak zarobek. Dwie ręce, brzuch i głowa, w niej etyczna turystyka, jeśli taka w ogóle istnieje. W spokoju czytaliśmy książki na balkonie z widokiem na wysokie pasma górskie – gospodarz niespodziewanie przyniósł nam domowe winko i tirański potwór przestał o sobie przypominać. Rozłożyste garby wzniesień, ciepłe światełka domów i migające gwiazdy otulały do snu prawie tak dobrze jak kołysanka niespokojne dziecko.

Te nierówne drogi i głośne motocykle, śmierdzące ulice, gnijący zżółkły arbuz, pot, gorąco uderzające w nocy, przedłużające się jazdy metalowymi puszkami i kiepskiej jakości wycieczki – wszystkie rozbudziły jeszcze bardziej radość względem tego co na co dzień. Porządek, nawet jeśli nie wszędzie i zawsze, to bardziej wszędzie i bardziej zawsze niż tam. Przestrzeganie zasad ruchu, jakość, duże rozgarnięcie – niektórych dusi ta polska skrupulatność nastawiona na perfekcjonizm nigdy nieidealnych rozwiązań. Po doświadczeniu Albanii myślę, że jestem zaskoczona jak pragmatycznie dobrze żyć jest tutaj, nie obawiać się braku wody pod prysznicem (Starachowice, przepraszam), korzystać z komunikacji miejskiej i pić wodę z kranu. Głupoty, a wielkie. Brak ogólnego zachwytu zrodził docenienie nad tym, co pominięte. Także, Polsko – do pierwszego brzydkiego dnia tego kwartału, jestem z Tobą.

PS gwoli szczerości w Albanii coś jednak mi się podobało: nadziewany bakłażan, tkane dywany i ten jeden pan, który w knajpce dał nam dodatkowy deser, bez powodu; faleminderit Albanio, może jeszcze kiedyś się polubimy

 o Gdyni w Albanii, o Albanii w Albanii (książki)

 

 

Poprzedni PostNastępny Post