Rześki dzień wita z otwartością otwartego na oścież okna, z którego do pokoju wlewa się bezpańsko poranne powietrze. Można powiedzieć, że zapowiada się ciepły, piękny dzień na nowo zapełniony włoskim porządkiem rzeczywistości. Kolejne dostrzeżone budynki, wypite kawy, rzucające na kolana witrynki ze słodkościami, brukowany szał architektoniczny, różnokształtne makarony i szał kulturowości w całej okazałości (ałć, ten rym niezgrabny!). Bez wątpienia warto się w tym sennym, bajecznym kwadraciku inności zanurzyć.
Zadziwia mnie czasem, jak wiele zachwytów jest prostych do wywołania: kokoszący się w palecie ciepłych tonów zachód słońca? Dopracowane wieloletnim kunsztem ręki mistrza wypieki? Usłyszenie – nie tylko słuchanie (!) opowiastki o czyimś życiu. Tak, życie może przecież fascynować, z niego te wszystkie powody przecież wypływają, wynikają i dzięki niemu niosą na swoich krużgankowych barkach sens. Pozostaje więc żyć, chodzić od arkady do kościoła, od cornetto do tortelloni, uśmiechać się do przechodniów z calutkiego świata.
Być może najbardziej liczy się prosty akt bycia i odkrywanie nowych zaułków, ba, zalążków historii.
Historie zapisane są w każdej wymianie słów czy starannie wykafelkowanym chodniku – należy zacząć je czytać.