alukes
Opublikowane przez ms

W środę największą atrakcją były oblane olejem z cebulką kluski śląskie – my jadłyśmy je zawzięcie oblane rumieńcem. Przyprószone skwarkami z tofu (pewne rzeczy się jednak zmieniają), zachwycały kubki smakowe przywyczajone do zachodnich winnic, serowych fantazji i obłocznie puchatych wypieków maślanych. Moje też, te zaznajomione z kwaśnym żurkiem, twarogiem upchanym w pierogach i w serniku – w każdym sercu znajdzie się miejsce dla okrągłych klusek z dziurką. Podobno celem tego uroczego wgniecenia jest lepsze nabranie sosu, w którym kluska cudownie wylega się tuż obok mięsa i modrej kapustki. Nie jestem ze Śląska, kluski jem po zachodniopomorsku.

Wspólne żonglowanie składnikami w kuchni zachęca do rozmów, otwiera nieoczywiste tematy, zaprasza do pytań. Później ochoczo odpowiada się na nie w luźniejszej atmosferze przy stole suto zastawionym upichconymi daniami. Jedna kluska, jedno pytanie, puste talerze, rozmowy trwają. Ludzie zbierają się w grupach, by skrzętnie pozbyć się poczucia samotności i biologicznie dopomóc mózg. Bądź z innymi, czuj, że jesteś częścią czegoś większego, myśl o tym, co tu i teraz.

Tam i wtedy do miasta przyjechały obie B – rozweselone chodziłyśmy po zmarzniętym mieście (może to my byłyśmy jednak zmarznięte?) i w częstych postojach na gorące napoje upatrywałyśmy recepty na zimowe trudności. Jedna poznała otulającą moc mlecznej matchy, druga z trudem radziła sobie z dzbankami herbaty – na koniec dzieliśmy resztę na trzy. W fusach na dnie szklanek ukrywały się podsumowania naszych długich rozmów o życiu, przyszłości, ostatnich rewelacjach i klasycznie już wypominanych historiach z przeszłości. Dobre spotkanie przelewa się przez palce o wiele szybciej, niż mogłoby się wydawać – czas znów wstać, milionem warstw okryć pełne brzuchy.

Wieczorem kolejne aktywności – czeskie piwo jest rarytasem, którego degustacja stanowi turystyczny obowiązek. Zawsze z kimś, wszak samotne sączenie zahacza lekko o alkoholowy problem. Stuknijmy się nad stołem kuflami, gdzie ta noc nas poniesie, tam więzi zaplotą kolejne węzełki. Jak choćby w pobliskim irlandzkim pubie, za chwilę wybrzmią pierwsze pijane śpiewy tubylców. Karaoke, organizowane o późnej porze, kusi przyjezdnych i ukrywa horrendalnie wysokie ceny tutejszego piwa. Czego nie robi się dla doświadczenia – jedno dla mnie i koleżanki, poproszę. Następnym razem będę wiedziała, że i bez tego piwa się obejdzie.

Na scenie 5 zasapanych głosów, w głośnym nurcie granej piosenki, nic nie słychać, ale tańcz głupia, tańcz, swoim życiem się baw! Niech światła krążą po sali, nastrój nie odpuszcza, bo jesteś z ludźmi, bez których żadna z tych atrakcji nie byłaby w najmniejszym stopniu atrakcyjna. Kiedy indziej, z kimś innym lub tym samym, na kawie i ciastku w kawiarni jedynej w swoim rodzaju i podobnej do wielu innych w europejskich stolicach. W barze z knedlikami, dziel się z ludźmi przysmakiem, poczęstuj frytką, daj łyka wody, bądźże człowiekiem.

Życie można przeżyć samemu, ale czy warto? Odpuszczać popołudnia zapętlone w rozmowach i smażonych przez godziny naleśnikach? Spacery po parku przy rzece, gdy słońce prędko chowa się za horyzont? Frustracje, gdy pociąg z niewyobrażalną arogancją spóźnia się o kolejne godziny (!)? Rezygnować z życia, w którym jest tyle niewiadomych, oznacza utratę ciekawości względem drugiego człowieka, który nieraz denerwuje ludzkim podobieństwem, gdy podejmuje zgoła inne decyzje. A jednak bycie wśród dobrych ludzi to szczęście oczekiwania na czyjeś przyjazdy i smutek oddalania się, choć to naturalna kolej rzeczy. Poznani na nowo ludzie zapełniają głowę wspomnieniami, zajmują swoje miejsca w rzędach uwagi i zaufania. Żyć zupełnie samemu, to jak podczas gotowania odmierzyć dobrą ilość makaronu dla jednej osoby – niemożliwe.

piwko z ekipą nową i starą

 

Z – spędziłyśmy dużo wspólnych godzin

B do kwadratu – ich przyjazd rozjaśnił mi dni (bywało też słoneczko)

Poprzedni PostNastępny Post