Cierpię na jedno lub drugie, lub oba. Sama nie potrafię zdecydować, czy na swoje barki zarzucam za wiele, czy to doba nieporadnie wypina do mnie przemądrzale 24 godziny własnej rozpiętości. Wstaję po świcie, by do późnej nocy biegać tu i tam, gdzieś i nigdzie, uniwersytet, park, sklep, spotkania – życie. Gdybym tylko mogla dorastać do własnych zamiarów i oczekiwań, zapewne kalendarz pękłby w nowo podjętych inicjatywach. Więcej miejsc odwiedzonych, książek przeczytanych, randek przespacerowanych, spokojnych poranków, spotkań z przyjaciółmi i pielęgnowanych relacji z innymi, ze sobą. I teraz noszę w sobie poczucie, że wielkimi oczyskami łapię każdą możliwość napotkaną na mojej drodze do bogatego doświadczania życia, jakbym nie miała ich już wystarczająco. W połączeniu z własnym pragnieniem bycia najlepszą, najdokładniejszą, nie do zdarcia i najsilniejszą, próbuję wszystkie te elementy ze sobą połączyć.
Nieporadnie mi to idzie – nie pisuję tak często, jakbym chciała. Siadam zmęczona na krześle po maratonie czytania tekstów na zbliżające się wielgaśnymi krokami egzaminy (w mojej głowie są to kroki milowe, choć mam w rzeczywistości 2 miesiące!) i przytłacza mnie wielość informacji. O tym dawnym plemieniu na końcu świata, o średniowiecznych technikach pisania, o jakimś francuskim policjancie i jego raportach w XIX wiecznym Paryżu. Plączą mi się w głowie historie dumnych bohaterek polskiego romantyzmu, szukam kontekstu dla pozytywistycznych idei z “Niwy” i myślę o projektomanii. Gdy tylko mam wrażenie, że ogarnęłam pamięcią wszystkie te ciekawe teksty, przychodzą kolejne, zajmując miejsce w głowie. Poprzednie uciekają, przybywają nowe. Tak w kółko i brak słów na to, jak bardzo chciałabym zapamiętać te badania, zwyczaje ludzi z całego świata, dawne rytuały, praktyki piśmienne, nazwiska ważnych felietonistów. Bach, dziura w głowie i brak satysfakcji. Przegrana podniesiona do rangi porażki moich mało elastycznych kart pamięci mózgu.
Być może to wszystko to za dużo, ale nie ma w moim abecadle granicy. Są za to one: czas, chęci i optymizm. Poza tym, mnóstwo jest źródeł inspiracji w tak różnorodnym życiu. Szkoda mi nieraz, że nie mam tylko fizycznej siły, by zebrać myśli i napisać coś więcej niż krótki wpis w notatniku:
to był dobry dzień, upiekłam chleby, ćwiczyłam nieco, a potem uczyłam się, bez przerwy się uczę i gdzieś latam, wszystko jakoś miesza się w biegu
Podejrzewam, że muszę odnaleźć gdzieś harmonię, nauczyć się rezygnować i walczyć z lękiem własnych oczekiwań. Być może ciekawe i dorodne życie to nie abstrakcyjny obraz z napaćkanymi kleksami kolorowej farby, z której każda kropka to kolejne wydarzenie. Intensywność kolorów i nagromadzenie elementów przyciąga wzrok, ale na dłuższą metę męczy. Szukam wciąż odpowiedzi, jak nie martwić się dniem spędzonym na powolnym spełnianiu swoich zachcianek i czy możliwe jest odpuścić własnej presji bez obaw, że to, jak widzą mnie inni diametralnie się zmieni. A jeśli jednak się zmieni, czy to aż takie złe?
Dużo jest pytań, poszukiwania trwają. W sercu skacze nadzieja, że w procesie odkrywania lądów balansu więcej skupienia poświęcać będę na słowa. Mimo że nie piszę tekstów dłuższych niż co najwyżej strona, myślę i wciąż słucham, być może uważniej niż wcześniej. Zapisuję ulubione cytaty zasłyszane na ulicy i podczas rozmów, wsadzam je w rozważania, trzymam w notatniku w telefonie, obiecując sobie, że kiedyś do nich wrócę i stworzę oś kolejnej historii. Bez presji, przynajmniej na ten moment.
Kilka takich słówek dodam też tutaj, po co mają kurzyć się gdzieś wśród szarości pikseli. Niech same stanowią powód zastanowienia, uśmiechu lub dryfują bez znaczenia. Rzucane na wiatr złapałam i spisuję:
O mój boże! Moje oczy! Dawno nie widziałem takiej zieleni!
Chodzi o krok, a nie skok
Popieram kondycję fizyczną
Ja jestem od robienia rzeczy, rozumiesz? Ja żyję by tworzyć
Z tym ostatnim utożsamiam się najmocniej, więc wypełniam misję i tworzę. W swoim tempie, ale nieustannie.