Jestem kobietą złożoną z nabytych, wrodzonych, wyuczonych, podpowiedzianych, zasłyszanych u kogoś, kiedyś – tam cech. Jedyną parą moich szaroniebieskich oczu spoglądam wytrwale na codziennie zmieniające się otoczenie. Kalkuluję ryzyko wyjścia wieczorem na dwór, ręce z pomalowanymi paznokciami chowam niekiedy do kieszeni, przez niewygodne buty nie dobiegam do odjeżdżającego autobusu. Myślę o własnej przyszłości i uczę się, bo wpojono mi, że nauka to budulec wartościowej ścieżki – od podstawówki mam ładnie pisać, nogi składać jak w kokardkę, milczeć, by kogoś nie zranić – czasem lepiej uśmiechnąć się niż wszczynać bezsensowne walki. Aktywnie walczę z poczuciem osaczenia, a na chamstwo reaguję, bo tylko tak jest szansa na poprawę. Mimo tego po plecach drepta mi niepokój i bezsilność. Od lat łapię niechciane spojrzenia rozmaślonych oczysk, zastygam słysząc te puste komentarze skupione na moim ciele. Ładnie wyglądam, ciągle wyglądam dla kogoś – aż wtopiłam w codzienność poczucie, że robię to dla siebie samej. Wstaję wcześniej niż musiałabym bez porannej otoczki salonu piękności. Kolejny dzień staje się sprzeczną grą o uwagę i ucieczką od tego wyróżnienia – powieki przeciągam czarnymi kreskami drogich kosmetyków, wciąż szukając wad i niedoskonałości w cerze, która nigdy nie miała być bez tekstur, zmarszczek, skaz, bez śladów życia.
Mam przyjaciół i przyjaciółki, z którymi rozmawiam o wszystkim i niczym. Niczym najwięksi filozofowie (i filozofki!) rozważamy sensy życia (czy jest jeden?), gubimy się we własnych błędach, dwoimy i troimy na tematy polityczne, społeczne – czasem dochodzi do sporów. Z niektórymi dogaduję się dalej, innych chowam do szufladki z bezpiecznymi anegdotkami. W poczuciu humoru – dla niektórych nieznośnym – przemycam własny charakter i postrzeganie świata. Ważne by wybrzmiało, że rozmawiam ze wszystkimi – mężczyznami, kobietami, chłopakami, dziewczynami, z resztą. Nie rozchodzi się wszak o grono wyłącznie damskie, stereotypowo skupione na zawistnych ploteczkach przy telefonie i modnych torebkach zwisających z ramienia, którego dłoń niesie duże latte. Kpię z tego – lekka pianka wcale nie oznacza lekkości życia, a przyjemność poruszania się w gustownym płaszczu nie wyklucza zanurzenia w ostatnich doniesieniach o kryzysach, przedsiębiorstwach, działaniach, aktywizmie. Trudno jest patrzeć na ludzi, którzy wkładają nas do szufladki powierzchowności i fasadowego tylko znaczenia.
Z jakąś niewyrażalną irytacją, ba – poruszeniem, myślę o tym, jak nierzadko traktuje nas płeć przeciwna. Niczym zwierzynę, której największym celem jest dać uwieść się mężczyźnie i spełnić ten słodki scenariusz pisany stereotypami przez pokolenia. To, co kiedyś prowadziło do uprzedmiotowienia kobiety i upraktycznienia jej roli przeszło powoli w obrazek zacofanych przekonań. Ona i on, on i ona – para pięknych zakochanych, wpatrzonych w siebie bez opamiętania i własnej tożsamości. To absurdalne, gdy jedną z pierwszych informacji o kobiecie miałaby być wieść o jej związku, chłopaku, o nim. Gra tej skrępowanej znajomości między kolegą a koleżanką toczy się dopóki, dopóty nie okaże się, czy nagroda nie została już zgarnięta. Co za ohydne spojrzenie, ubliżający obraz realiów czasów, gdy wartość kobiety nadal często sprowadza się przede wszystkim do jej partnerstwa. Jak łup poruszamy się więc po planszy świata, niekoniecznie z chęci, walcząc z koniecznością budowania nowych relacji w trybie ostrzegawczym:
Czy rzeczywiście Cie interesuję? Czy nachalnie szukasz we mnie tylko ukojenia swojej potrzeby miłości?
Choć przejawia się to nieco paranoicznie – rzeczywiście tak jest. Założyłabym się, że dziesiątki, jak nie setki i tysiące, relacji zakończyło się błyskawicznie z informacją, że dziewczyna wcale nie szuka miłości, a koleżeństwa. Podzielenia pasji, towarzystwa do rozmowy, okazji do żartów (nie podrywów, a głupich żartów!), swobodnej szczerości i wymiany zdań na jakikolwiek temat. Można przecież o tylu rzeczach swobodnie dyskutować, polecać miejsca do odwiedzenia, pić niezobowiązujące piwo, chwalić wzajemnie za to, co ktoś robi dla siebie, z poczucia spełnienia i radości. Jakie piękne byłoby codzienne wtapianie się w nowe relacje bez ciągłego poczucia, że ktoś zerwie tę pozorną nić porozumienia wraz z chwilą załatkowania jako dziewczyna swojego chłopaka.
Być może ma chłopaka, może go nie ma. Jest z dziewczyną? Ach, trudna sprawa dla tej farsy – następuje koniec rozmów bez wyjaśnienia. To strata z kategorii tych oczywistych, których trudno długo żałować, choć w sercu pojawia się ugodzenie. Kim jest, więc taka kobieta, jeśli nie bytem podporządkowanym drugiej osobie? Gdzie jej autonomia, ważkość słów, uważność wysłuchania tego, co czuje i myśli? Staram się wyrozumiale patrzeć na nich wszystkich, choć z zawodem obserwuję ten ich zbłąkany kompas społeczny z dygoczącą igłą desperackiej niepewności. To też istotne – nie chodzi o wykorzystanie człowieka wrażliwego i osamotnionego, który spotyka się z nieodwzajemnionym uczuciem. Ani o dwulicową grę o uwagę czy obciekające zdradliwością uwodzenie, a zwykłe międzyludzkie styki na łamach codzienności. Rozmowy ze znajomymi z pracy, ktoś, kto chce wyjść na kawę po pierwszym spotkaniu, by się poznać czy przypadkowy spacer po zajęciach. Jak komiczny byłby świat, w którym bliższe znajomości zarezerwowane byłyby tylko dla ludzi w związkach, bo inni szukaliby znajomości w duszach bez partnera. Nie uważam, że istnieją dwie wybrakowane połówki, które łączą się jako związek – każdy jest całością i jako taka powinien być pojmowany. Bratnie dusze brzmią realniej, wszystko przecież opiera się na autentycznym partnerstwie i szczerości, która nie musi być wykrzykiwana wszędzie i dla wszystkich. Jest w miłości miejsce dla różnorodności obu osób – osobnych, ale razem tworzących coś własnego. Dużo jest teraz zresztą mediów, zdjęć i okazji by spostrzec, kto z kim wchodzi w związki. Ostatecznie, gdyby chodziło jednak o drugiego człowieka jako takiego, a nie szansę na desperackie spełnienie marzeń o zwieńczeniu samotności, możnaby zapytać. Przed tym jednak i tak byście się wszystkiego dowiedzieli – chłopak czy dziewczyna to część życia, a o czym tu mówić, jeśli nie o życiu?
Lubię ubrać luźne ciuchy, chodzić na długie spacery po mieście i zakręcić włosy. Wstawać wczesną porą, czytać reportaże, jeść naleśniki cieńsze niż mój chłopak. Uczę się celebrować dni poprzez samotne wyjścia na kawę, spędzam długie godziny na wertowaniu tekstów akademickich i pieczeniu ciastek dla moich bliskich. Czasem pijam osiem herbat dziennie i nie boję się ubrudzić, przemierzać długie, górskie szlaki. Jako mozaika własnych cech i pasji rysuję zgrabnie literki w ciemnoniebieskim notesie, przytulam się długo i mocno, często stawiam się w kontrze do zdania innych, bo chcę czuć się ważna. Lubię słuchać i być wysłuchana. Mam własny zestaw przywar, które kołatką rzępolą w mojej głowie. Łączę poczucie beznadziei z poszukiwaniem piękna – rzadko płaczę, ale często się wzruszam. Nie mogłabym żyć bez kolorów, zawsze mam przy sobie pomadkę i krem do rąk. Nieprzerwanie romantyzuję najprostsze elementy rzeczywistości, zajadam się marcepanem i korzeniem pietruszki. Różnię się od przyjaciół i rodziny, ale mam w nich wsparcie. Otoczona miłością czerpię z niej inspirację i doceniam każdy gest czułości, zetknięcie dłoni, chwile trudniejsze, nieporozumienia. Przepraszam za błędy i czuję się głupio. Jestem dziewczyną, która ma chłopaka i nie to mnie określa.