Niebywale wielką radość sprawia mi podróżowanie pociągiem. Wśród tylu możliwych środków transportu – on właśnie, wielotonowy, masywny, stukoczący wybija się na pierwsze miejsce w konkursie lokomocyjnym. Cała otoczka podróży tą wielowagonową maszynerią wprawia mój nastrój w stan cichej ekscytacji. Ten proces wojażu sam w sobie jest niebywały przecież! Niezmiennie uniwersalny scenariusz rozgrywa się następująco: należy wybrać się na zapyziały dworzec, spojrzeć na wielką, niebieską tablicę z odjazdami, znaleźć swoje połączenie i biec na odpowiedni peron. Naturalnie, już na tym etapie niekiedy pojawia się brak polotu:
Pociąg do stacji Wrocław Główny przyjedzie na tor 4 z 2873293892 minutowym opóźnieniem. Za opóźnienie przepraszamy.
Modląc się do świata, warto błagalnie wznieść wtedy ręce do góry i prosić, przynajmniej, o stabilność straconych minut. Co by tylko więcej ich nie przybyło! Ach, ale ostatecznie pociąg przyjeżdża – załadowany wtedy niezadowolonymi minami, rusza ociężale. Walczy z krzywymi torami, starym taborem, niedoskonałymi planami tras – przynajmniej jedzie, rusza się, do boju, do przodu! Zaś ludzie w środku siedzą naburmuszeni, nieszczęśliwi (no bo jak!), gotowi by jak najszybciej odwrócić koleje losu i móc wysiąść już na własnej stacji. Nic z tego, w przedziale czeka ich wielki chłód lub pustynny zastój gorąca, nic pomiędzy. Ktoś głośno rozmawia przez telefon, osoba trzy siedzenia dalej śmiale pałaszuje nóżkę od kurczaka z makdonalda lub inne kabanosy, fryteczki, kanapeczki z jajkiem, indyjskie jedzenie. Ach, same idealne potrawy dla wszystkich nosów tej prędko mknącej puszki. To nic, należy szukać plusów w tej fatalnej sytuacji – przynajmniej toczy się ospale lokomotywa.
Starsza pani zaczyna rozmowę o niczym i wszystkim – tym, co dla niej ważne i nieważne. Zdarzają się przecież przedziały gadatliwe pełne ludzi, którzy najchętniej by pomilczeli. Niekiedy mieszczą osobników z domieszką alkoholowych zapędów, śpiących z ręką trzymającą piwo i z rozdziabioną buzią, jak gdyby świat chcieli pożreć. Inni patrzą wtedy zrezygnowani lub przeciwnie – odwracają wzrok ku ekranom, podłodze, książce. Ku szybie – wielka tafla, prawie że telewizorowej rozrywki. Prędko zmieniające się obrazki zza okna przyciągają wzrok spragniony zmiany otoczenia. Widać góry, lasy, szerokie łąki, opasłe budynki przytorowych pozostałości i smutne, nowe blokowiska podmiejskich osiedli. Szare takie stoją, przygnębiające, ściśnięte, zabetonowane, zapłotowane. Od tych starych domów luźno porozrzucanych wśród pól, różni je tylko brak trzęsącej się podłogi, gdy tylko obok mknie pociąg. Być może jednak gwizd zwiastujący przejazd, odbija się od ścian ich zaklatkowanych pokojów. Mam nadzieję, że chociaż dzieci słuchają stukotu kół – niech inspiruje je do malowanie kolorowych obrazków z niebieskimi pociągami. Troszkę życia wstąpiłoby do tej coraz częściej spotykanej przestrzeni.
Tkwi jednak magia w oglądaniu spektaklu przemierzanej Polski. Do serca wkrada się nostalgia i melancholia, gdy w słuchawkach tańcują piosenki rytmicznie pasujące do przemierzanych kilometrów widzianych zza brudnej szyby. W zależności od pory roku to inne krajobrazy, odcinki pociągowego programu. Raz pełna piękna wiosna, kiedy indziej szaroroztopowa zima czy złoto-pszeniczne ciągi pól letniego popołudnia, jesienne odbicia ciepłych promieni od pokrytej brązem ściółki. Można się w tym wszystkim zakochać, za każdym razem się zakochuję. Nawet w dziwnych dworcach, zawsze śledzę ich nazwy, próbując spamiętać najdziwniejsze. I miastach, gdzie wielkie grono wysiada, większe wsiada i znów panuje chwilowy harmider. Czuję sympatię szczególnie do momentów, gdy zastane nogi upominają się o chwilę rozruchu. Wstaję wtedy, idę w lewo, prosto, daleko, otwieram kolejne drzwi. Uprawa podwójnej turystyki – wagonowej i krajowej, to nie lada gratka. To test równowagi, cierpliwości, gdy zatłoczony korytarz nie pozwala na przejście. Lekcja pokory i wytrwałości w poszukiwaniu czystej (choć akceptowalne!) łazienki i zaciskanie zębów, gdy współpasażerowie zachowują się nieznośnie.
Mimo wszystkich wad kolei, czuję, że jest niesamowita. Pociągi kojarzą mi się zresztą z przyjemnym bujaniem, ekscytacją obranego celu. Ze zbliżającym się spotkaniem z bliskimi, ale też rozłąkami i próbą najskuteczniejszego zabicia upływającego czasu przed dojechaniem do stacji końcowej. Jako środek między oczekiwaniem, a osiągnięciem destynacji, kolej jest w stanie utrzymać człowieka w stabilnym poczuciu niepewności. Można śmiało mówić tu o opóźnieniach, wypadkach, nieplanowanych postojach technicznych i wielu innych. Nie warto jednak, po cóż psuć nerwy, które i tak będą zszargane? Narzekajmy wspólnie na te niedogodności, śmiejmy się z nieporadności PKP, twórzmy memy, wymieniajmy się wielopokoleniowym doświadczeniem podróży telepiącym wagonem. Niech chociaż ta sposobność zbliży ludzi do siebie. Być może zamiast rzucać tylko oburzone spojrzenia, zyskają temat do rozmów. Nawet najmniej gadatliwi lubią przecież wylewać frustracje – od razu przyjemniej, a i ta jedna osoba, co musi zagajać do rozmowy, się wygada. Warto jest więc wsiąść do tego pociągu bylejakiego, zadbać o bagaż, zadbać o bilet (sprawdzany później nawet, gdy wreszcie uda się usnąć) i ściskając w ręku telefon odciszony, patrzeć, jak wszystko zostaje w tyle.
Następna stacja już na Ciebie czeka (za opóźnienie przepraszają, ciągle przepraszają – wybaczam, znów wybaczam).