lawasz kupiony idealnie przed zamknięciem piekarni (cieplutki jeszcze)
kwiaty (żywe, cięte, w wazonie)
dobra kawa (czarna, nie za gorzka, w ładnym kubku)
poranek przy muzyce (zamiast tępo przecieranych oczu, bujanie niemiarowe)
herbaciane napary (przypadkowo kupione dzbanki litrowe – bulgoczące brzuchy)
mleko i chai (indyjskie ciepełko wypełnia sesyjne lęki)
świeża pościel (oczy sklejają się tak szybko)
spotkanie niezaplanowane (wcale nie niezręczne)
słońce (po prostu)
filmowa zamieć śnieżna (niesamowita żywiołowość i piękno!)
niebieski (kolor nieba, oczu, swetra)
Kolaż miłych doświadczeń niech będzie tylko zapowiedzią i zachętą własną do splatania słówek, wszak i w tej dziedzinie ulegam zimie. Póki co szukam malutkich sensów w całym bezsensownym pędzie i przekonuję samą siebie, że cierpliwość ma sens. Powoli, kroczkami, litera po literce – niedługo.