alukes
Opublikowane przez ms

Dźwigamy wszyscy na plecach kamienie upadające raz po raz, staczające się na sam koniuszek wąwozu życia. Małe skałki wypolerowane szlifierką codziennych trosk w niewidzialnym worku obijają się o siebie bezwiednie i kokoszą nieproszenie, choć trzymamy je nieświadomie w skurczonej dłoni. Mijamy kolejne kamienie milowe – zaczerwienione ręce jak wytłoczki niosą ślady dźwiganych hantli smutków, gryfów załadowanych oczekiwaniami i obciążeń pogoni za spokojem po dniu pełnym pracy. W życiowym planie treningowym widnieje jednak jasno: spędzić czas z najbliższymi, odebrać z przedszkola dziecko, nauczyć się do egzaminu, oszczędzać, kupić masło, zrezygnować z tłuszczy, jeść zdrowo, zadbać o siebie, wyciszyć media społecznościowe, wreszcie coś przeczytać, mniej pić wódy, więcej wody. Zwolnić, ale biegać dla zdrowia, nie porównywać się, choć szukać dobrych wzorców, uśmiechać się i pozwolić na płacz. Podnosić ciężary coraz większe, choć zrzucać z siebie presję codzienności. Korzystać z mocy – nadanej przez siebie samego – noworocznego czaru zmian, nieważne jak długo jego moc miałaby działać.

Być może to wszystko nieistotne, w każdym styczniu podnoszą się wszak morale i upadają determinacje. Poświąteczne akumulatory siły prędko tracą własne możliwości, przewracamy się wtedy na nieodśnieżonym – psia mać! – chodniku i powraca ten ból pleców listopadowy, wrześniowy, czasem wczesnomarcowy. Kamienie znów grzechoczą w niewidzialnym worze, a uczucie noniewiemcosiędzieje-akości rozlewa się na nowo po krwioobiegu i objawia w spięciach mięśni. Niekiedy uczucie jednak zanika – jak dobrze! – i gubi własną nieokreśloność w niebieskościach nieba, błyszczącym śniegu i słońcu, odbijającym się od twarzy dziecka w kolorowej czapce. Przystanie wtedy człowiek na chwilę i wsłucha się w symfonię miasta. Wśród nieokiełznanych trzasków i stukotów zmotoryzowanych, przebija się wtedy rozmowa małego chłopca ze zgarbioną od dźwigania kamienisk mamą.

Ciężko mi jest – mówi malec

Tak? Co się dzieje? – odpowiada mama

Tak, boli mnie nos i nóżka – smarkając wyrzuca z siebie chłopiec

Nic się nie dzieje. Cały świat nie zatrzymuje biegu ku nieokreślonej przyszłości, nikt nie współczuje chłopcu, nie oferuje zdjęcia z niego ciężaru dziecięcego utrapienia. Idą dalej, a szczerość głosu dziecka gubi się w krótkim spojrzeniu matki. Pewnie powiedziała mu, że każdy swój własny kamień – kamyczek na barkach niesie i dzielnie trzeba kroczyć dalej. Znając jednak matki – czule zwinęła się jeszcze bardziej i na garb wrzuciła chłopięce bolączki. Być może idą dalej za rączkę –  ona z bolącym nosem i nóżkami, on rozbiegany i bezbronny we własnej nieświadomości. Kiedyś i jego dosięgnie trening życia. Niech trzyma proste plecy jak najdłużej, na zdrowie.

Poprzedni PostNastępny Post