alukes
Opublikowane przez ms

Siedzi przede mną i tylko lampka biurkowa odbija cieniem kontur jego nachylonej głowy. Nieco przesadnie, jakby poważnie, w tle towarzyszy nam któryś już. kolejny utwór klasyczny (choć brzmi pretensjonalnie, w tym pianinie tkwi spokój). Skupiony wpatruje się w układy skomplikowanych zdań, kodeksów, podręczników, zeszytów, notatek. Być może udaje, że wcale nie przeszkadza mu moje niemiarowe stukanie klawiszy (naprawdę próbuję robić to cicho!). Co chwilę coś pisze, przechyla głowę w lewo, w prawo, łapie się za nią, próbując spamiętać wszystkie ważne, uczelnianie splątane, prawniczo połączone, jak dla mnie powykręcane powagą zdania. Ja tylko obserwuję, wygodnie siedząc tuż za nim i myśląc, jak ten moment zachować. Chwilę wypełnioną bezpiecznym spokojem, stabilnością, którą tylko ja będę w stanie docenić (zakładam zresztą, że ten niecodzienny wpis nie znajdzie zrozumienia – chaotyczny nieco i sentymentalnie niejasny?).

Właśnie ten czar sytuacyjny chciałabym objąć w ramy pamięci – wsparcie i poczucie, że bycie razem przynosi ciepło, które oblewa całe ciało i pokonuje splątane w chaosie myśli, bolączki, trudy, momentalnie występujące wrażenie bezsilności. Gdy pod nogami nie czuję już gruntu, a harmonia to pojęcie jak z innego świata, który jakby w zmowie ze wszystkim i wszystkimi sprzymierzył się przeciw mnie. Wtedy łapię się tej gałązki bliskości (choć wysłodzona lukrem, jest w pełni szczera) i trwam pomnikowo. A on obraca się co jakiś czas, opowiada ciekawostkę i niekiedy rzuca podejrzliwym spojrzeniem. Pyta, czy wszystko w porządku, upewniając się czy aby na pewno nie próbuję oszukać się sama w tej imitacji mentalnego porządku. Odpowiadam wtedy całkiem śmiało, niespodziewanie autentycznie:

Jest idealnie

Wraca do nauki, a ja piszę dalej czując, że nie grozi mi rozpadnięcie. Nie doświadczałam tego wcześniej – zaklęta we własnym przekonaniu, że fasada z siły i wykuty na twarzy uśmiech nie powinny nigdy zanikać. Silna i niezależna, zawsze samodzielna, nigdy niepotrzebująca pomocy. Obrócona perspektywą tkwię teraz w tych nieuniknionych momentach bezsiły, odpuszczeniu maniakalnej kontroli, wewnętrznej bezbronności, ale przynajmniej nie sama. Niestety, (lub też nie) nie odejmę sztampowości pasującej do tego stwierdzeniu, że niezbadane są ścieżki losu, które kierują życie do takich właśnie chwil. Z kimś (nie byle kim zresztą) łatwiej przezimować te ciemne, szarobure dni.

Dziękuję m (tak, znów). Dużo ostatnio w życiu tej słodkiej, jak herbata z miodem, wdzięczności.

Poprzedni PostNastępny Post