Małe, bezinteresowne działania ukierunkowane w drugiego człowieka są dla mnie podstawą budowania zaufanych relacji. Niekiedy w czułym słowie wsparcia kryje się arsenał czasu poświęconego myśleniu o danej osobie. Uśmiech rzucony zatroskanemu spacerowiczowi potrafi rozjaśnić chwilę, a psychiczne wsparcie, gdy nic nie mieni się kolorem, odmienia perspektywy. To niby niewidoczne gesty, które w swojej prostocie skrywają niezwykłe poczucie ważności, bezpieczeństwa i radości z otaczania się wspaniałymi ludźmi. Niespodziewany telefon (choć dla niektórych to raczej kara niż przyjemność) z pytaniem o samopoczucie, książka polecona z myślą o kimś, wspólnie wypita kawa i rozmowa o tym, tamtym, byle czym w zasadzie. Sploty, niekiedy, kilku tylko minut spędzonych wspólnie na szczerej międzyludzkiej interakcji – niespodziewanie urocze obdarowanie przyjaciela ciastem, gdy ten zgłodniały czeka końca dłużących się zajęć. Nic nieznaczący, ale przyjemnie stały small-talk (niedługi, szybko należy biec w dalsze trybiki dnia), ustąpienie komuś w drzwiach, dzień dobry, do widzenia, do jutra, do zobaczenia, miło Cię było zobaczyć (ale wtedy, gdy naprawdę tak było, nierzadko tu też wkrada się gra pozorów). Jakie miłe uczucia towarzyszą prawdziwym aktom ludzkiej uprzejmości – gubią się często w anonimowych, szklanych wieżowcach, bezlistnych drzewach, zatłoczonych autobusach z zaparowanymi szybami.
Kiedyś miałam wrażenie, że te przemielone formułki i banały wycelowane w dbanie o drugiego człowieka swój sens opierają na wtłaczanej od dzieciństwa zasadzie: bo tak wypada. Czuję jednak, że ich puste brzmienie jest bez znaczenia – wypowiedziane w najpiękniejszych okolicznościach, równym tempem, z uśmiechem na ustach nie znaczą nic. Odbijają się głucho od konwenansów i oportunistycznej wizji wykorzystania znajomości w przyszłości – każdy korzysta na tym networkingu pozbawionym głębi. Tym bardziej więc tlą się we mnie iskierki ekscytacji i wdzięczności, gdy szczerość gestu widać w oszklonych oczach podkreślonych mimicznymi zmarszczkami. Znów wraca ta poobijana AUtentyczność (au, jak boli czasami) i szuka własnej przestrzeni w świecie sprzeczności, spolaryzowanych wartości i nieustającej woli bezwarunkowego rozwoju. Mam wrażenie, że trafia na ślepe uliczki – skupieni głównie na sobie biegacze życia wytyczają ścieżki z dala od pełnego doświadczenia wspólnego życia. Bez szans na wspólne spacery, ciasta z makiem, rozmowy – czas.
Mój czas i troskę (zazwyczaj w formie kulinarnej) serwuję na talerzykach – podano do stołu.